wtorek, 31 grudnia 2013

Dwie noce, jednej nocy - coś z geografii

Linia zmiany daty, przebiega przez pięknie wyspiarskie państwo Kiribati. Na Kiribati mamy już 2014 od ładnych kilku godzin. Pacyfik, to wielki ocean, a na nim też Polinezja Francuska. Od Kiribati dzieli ich niewiele setek kilometrów, ale u nich do Nowego Roku jeszcze prawie pół nocy i cały dzień. Czemu, ach czemu, to właśnie w tamtych rejonach przebiega umowna linia zmiany daty. Umiejscowili ją tam, bo to ludzka pustynia. Gdyby tak przebiegała przez środek Polski, to w kraju mielibyśmy dwie noce, jednej nocy, w Szczecinie 1 stycznia godz. 00.00, a w Lublinie 31 grudnia 00.00.
Miłego świętowania, wielce szczęśliwego Nowego Roku, przez cały rok!!!

Jaki był 2013?

Kolejny rok dokonuje żywota, jaki był dla Polski, trudny to mało, wręcz zabójczy. Władcy od siedmiu lat balansowali na skraju przepaści i w 2013 uczynili wielki krok naprzód. Stary dowcip, mocno zużyty wic, nic w nim do śmiechu. Spadamy w przepaść, gospodarka i finanse publiczne zarżnięte. Wszystko kretyńsko skredytowane, kto zapłaci rachunek, na razie nikt nie zadaje niewygodnych pytań, w salonowych mediach błogostan! Ożywiają się jedynie na wieści o Kaczorze lub Kościele. Degrengolada totalna, przyzwolenie na łapówkarstwo osiągnęło apogeum, nikogo nie obchodzi likwidacja armii, rosnące zadłużenie państwa, kretyńsko szkodliwa polityka zagraniczna. Od czasu do czasu budzą się jeszcze emocje w sprawie tragicznej niemocy służby zdrowia, bo to dotyka na co dzień. Buzują umysły, w sprawie sześciolatków, również kłopot bieżący. Nikt, totalnie nikt w "głównych przekaźnikach" nie mówi o przyszłości naszej i naszych dzieci. To jest temat tabu! Co nam zostanie po Kaszubskim Geniuszu z Sopotu, jak wielkie zgliszcza,takich pytań nie ma!
Nieskrywaną miłość do Władzy, pokazują rankingi poparcia dla Pierwszego Obywatela,rubasznego mieszkańca Belwederu. Przeciętniak którego wybrali na Prezydenta, intelektualnie jest jednym z nas. Nic, kompletnie nic, nie wyróżnia go z szarego tłumu. To właśnie jest miarą jego popularności. Swojak na Urzędzie, tu zrobi byka, tam palnie gafę, czasem się śmiesznie potknie i skręci nogę, taki fajny Wujek z imienin u zwariowanej Ciotki. Kogo obchodzi, jaką politykę wschodnią prowadzi, czy mnie szaraczka interesować powinno, jaki pasztet dla armii pichci w BBN, gen. Koziej. Tego nam nie mówią, bo nas, szarej masy obchodzić to nie powinno. Obywatel winien zająć się swoją rodziną, zakupami na kredyt i od czasu do czasu miłować Władzę za kolejne Igrzyska.
 Jaka jest dla nas szansa, jedna jedyna, aby zdarzył się cud, a zdarzał się już w dziejach naszego biednie skołatanego i szarpanego bezwładem kraju(wiara w cuda, to moja stara śpiewka). Miejmy nadzieję, że odmiana na lepsze zdarzy się już niedługo, da Bóg w nadchodzącym 2014 roku! Do Siego Roku!

PS. Przeczytałem ostatnio słowa z wywiadu z miłościwie nam panującym Premierem, że chciałby zapisać się w historii kraju, jako reformator. Nic dodać nic ująć, buta to, czy zaślepienie, od takich "reformatorów" broń nas Panie Boże!!!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Sylwestrowa zrzuta na Polsat i TVN

Wiadomość z internetowego portalu, Trójmiasto:
W tym roku oczy Trójmiasta i całej Polski mają być zwrócone na Gdynię. Przedstawiciele Polsatu szukający lokalizacji dla transmitowanego przez siebie koncertu sylwestrowego po kilku odmowach w całej Polsce, zapukali do drzwi gdyńskiego magistratu, gdzie oferta wreszcie została przyjęta. Miasto do organizacji dołoży dokładnie 831 tys. zł brutto, w zamian otrzymując sześciogodzinną promocję na antenie Polsatu, który do transmisji użyje kilkunastu kamer.

Jako urodzony w Gdyni, mieszkaniec Trójmiasta,, zapytuję uprzejmie.

Czy miasta powinny dopłacać do telewizyjnych szopek? Wydaje się, że winno być odwrotnie, przecież za transmisjami podążają wielkie pieniądze z reklam. Panowie władcy Gdyni, finansujecie Solorza! Kto was upoważnił do wyrzucania forsy. Promocja Gdyni, śmieszne, zapyziałe miasto winno te pieniądze wydać na poprawę swego marnego bytowania.

Podobna sytuacja jest w Krakowie, do prywatnego TVN. dopłaca miasto, sprawę opisuje szczegółowo, krakowianin i autor bestsellerów, Wieży Komunistów i Smaku Wojny, Witold
Gadowski.

PS. Dobry tekst o krakowskiej imprezie:

Kilar, wielkość w skromności

Wczoraj umarł Wojciech Kilar. Nasz wybitny kompozytor i normalny człowiek!
Stworzył dzieła, których chce się słuchać, a dopełniająca wszystkiego muzyka filmowa stanowi swoistą wisienkę na pysznym torcie jego twórczości. Skromność i dystans do siebie, to signum kilarowej wielkości. Wczorajszy medialny wysyp archiwalnych wywiadów, pokazuje jakim był człowiekiem. Spokojny zdystansowany i wielce poukładany, mocny w wierze, kochający żonę, ludzi i świat. Jakże odbiegający charakterem od drugiej naszej muzycznej sławy, Mistrza Pendereckieg oraz jego nieustannie zachłannej na zaszczyty małżonki. Z jednej strony skromna wielkość, z drugiej kompozytorskie rozbuchane ego. Nie mnie oceniać i porównywać, jako prosty i nie wyrobiony odbiorca, zdecydowanie wolę twórczość Wojciecha Kilara, Pendereckiego bezboleśnie dla duszy, słuchać nie mogę.
Czas pokaże jak ocenią ich potomni, czy za sto, dwieście lat sławne dzisiaj dzieła Mistrza Pendereckiego przetrwają próbę czasu, a może jednak do kanonu muzyki przejdą tylko kompozycje Wojciecha Kilara.

niedziela, 29 grudnia 2013

Trzy pokolenia Feliksów

Pamięci mojego Ojca Feliksa Stanisława Langenfelda (z okazji 88 rocznicy urodzin)


Langenfeldowie, rodzina z Konigsau, dzisiaj to Równe na Ukrainie. Osadnicy z Austrii, zadomowili się na północno - wschodnich rubieżach Cesarstwa Austro -Węgierskiego. Zachowane świadectwo chrztu pradziadka Feliksa zawiera również informację o zawodzie Ojca - Gaspara, wpisana profesja, to bauer. Ta osadnicza rodzina mogła poszczycić się nadzwyczajną jak na dzisiejsze czasy dzietnością, pradziadek był jednym z dziewięciorga rodzeństwa, a Dziadek Feliks, to również, jedno z dziewięciorga potomków, prababci Emilii i pradziadka Feliksa. Dzięki jurności przodków Langenfeldowie, to ród liczny i rozrzucony, po całym świecie, od Polski, Niemiec poprzez Francję aż do Ameryki. Dzięki drzewu genealogicznemu, stworzonemu przez Ojca, oraz dokumentów jakie posiadam, mam wgląd w rodzinne zakamarki do czwartego pokolenia, a wiec do początków XIX w. Wcześniejsze rodowody rodzinne, są również wiarygodne, niestety nie poparte żadnymi dokumentami. Nie będę więc rozwodził się nt. drzewa genealogicznego, każdy może spojrzeć na jego gałęzie i gałązki poniżej:
http://www.geni.com/people/Feliks-Langenfeld/6000000009778591448?through=6000000008905184034

Przekaz rodzinny głosi, że przodek, może Gsparus, czyli pra pra dziadek, lub jeszcze dalej, nosił nazwisko de Gegenfeld i był lekarzem na dworze w Wiedniu, niestety w związku z podejrzeniem o uczestnictwo w dworskiej intrydze trucicielskiej, został zmuszony do opuszczenia stolicy, wybierając na miejsce zsyłki właśnie Konigsau, a przy okazji zmienił nazwisko na Langenfeld. Ile w tym prawdy, nie wiem! Może ktoś podpowie, będę wdzięczny!

Wracając do tematu głównego, czyli krótkiej historii moich trzech znamienitych przodków imienników.
Pradziadek Feliks Langenfeld ur. 11 stycznia 1850 w Konigsau, był żonaty z Emilią Sedlak, mieszkali w Sanoku, gdzie Pradziadek był CK urzędnikiem. Na pamiątkę po Pradziadku ostał się medal za zasługi dla CK Monarchii. Pradziad zmarł w Sanoku 16 marca 1931 r.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Feliks_Langenfeld
Dziadek Feliks Langenfeld, ur. 3 lutego 1888 r. w Sanoku, ukończył Cesarsko Królewską Szkołę Wojenną, 29 października 1911 r. mianowany porucznikiem, a 1 sierpnia 1914 r. nadporucznikiem CK Armii. Wojna Światowa na froncie włoskim, potem niewola i wreszcie przejście pod sztandary Błękitnej Armii Gen. Hallera. Praca w Paryskim Biurze nr 2 Armii (wnioskuję to z imiennego listu, gwarancyjnego sygnowanego przez komórkę wywiadu). W trakcie służby w WP m.in. adiutant francuskiego generała Eduarda Noela de Castenlnau. Ostatni przydział, Komendant Powiatowej Komendy Uzupełnień w Żywcu, major WP. Żonaty z Wandą Zakrzeńską miał dwóch synów, Zbigniewa i Feliksa. Umarł na zapalenie płuc, w styczniu 1936 r. w Żywcu. Pochowany tamże w kwaterach wojskowych.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Feliks_Aleksander_Langenfeld
Feliks Stanisław Langenfeld (mój Ojciec) ur. 30 grudnia 1925 r. w Nowym Sączu(parafialne świadectwo urodzenia wystawiono z datą 1 stycznia 1926). Osierocony w wieku 11 lat, w czasie wojny pracuje fizycznie w zakładach mechanicznych w Żywcu. Od czerwca 43 do stycznia 45, młodociany Feliks jest łącznikiem w komórce AK rejonu beskidzkiego.
Po wojnie rodzina przenosi się z Żwyca do Gdańska. Ojciec działa w ZHP i studiuje na Wydziale Elektrycznym Politechniki Gdańskiej. Działalnośc harcerska przeradza się w młodzieńczą konspirę(Szczerbiec). Harcerze zaczynaja wydawać nieleglny biuletyn o treściach nie akceptujących otaczającej ich komunistycznej rzeczywistości. Następują aresztowania, Ojca aresztują na dworcu w Redzie 1 grudnia 1953r. Pokazowy proces w Sądzie Wojskowym we Wrzeszczu przy ul.Batorego i wyrok 3,6 lat więzienia za antypolską działalność polityczną(zmniejszony na mocy amnestii na 2,4 lat). Potem odsiadka, zamieniona dobrowolnie na więzienną pracę w kopalni, na tych zasadach za jeden rok kopalni zaliczało się półtora roku więzienia. Na wolnośc wychodzi 7 marca 1955 r kończy przerwane studia i zakłada rodzinę. Całe życie pracuje jako inżynier, wiele lat jako zastępca dyrektora ds. technicznych, udziela się w Stowarzyszeniu Elekryków Polskich, wykłada na kursach zawodowych dla elektryków, pracuje społecznie przy budowie kilku kosciołów. Nigdy nie zapisze się do PZPR. O czasach więzienia i przejść na UB nie mówi nic, czasem opowiada tylko o pracy w kopalni. W 1989 r. wybucha Wolna Polska, występuje do Prezydenta o przywrócenie mu stopnia podporucznika rezerwy WP, zabranego równolegle z wyrokiem sądowym. Natomiast w pełnym poczuciu godności i umiłowania Polski, nigdy nie wystąpi o odszkodowanie za lata swojej młodzieńczej katorgi. Wyznaje to publicznie na ścieżce filmu zrealizowanego przez TVP pt. Państwo zapłaci. Deklaruje wprost i zgodnie ze swoim sumieniem, ja nie mogę domagać się pieniędzy od Wolnej i ubogiej Ojczyzny, bo ona mi krzywdy nie zrobiła. Film był nakręcono kilka miesięcy przed śmiercią Ojca, chyba nawet nie widział jego telewizyjnej premiery. Zmarł po nieudanej operacji serca 25 marca 1993 roku w Akademii Medycznej w Gdańsku.
Spośród trzech moich przodków imienników, najwiekszą charyzmą darzę Ojca, za jego świadomie obraną drogę umiłowania Ojczyzny, za jego młodzieńcze poświęcenie, a potem konsekwentną postawę życiową i bezinteresowną wolę pomagania innym.Do końca życia pozostał wierny harcerskiej dewizie Ojczyzna, Nauka, Cnota!

PS. I jeszcze tylko mój osobisty wtręt, Ojciec od samego początku, czyli od 1980 roku "nie trawił" Wałęsy, nie rozumieliśmy tego wpadając w zachwyt nad Lechem Wspaniałym. Minęły lata i co, jednak to Ojciec miał rację!

Pradziadek

Dziadek





Dokumenty Dziadka
















Ojciec

sobota, 28 grudnia 2013

Monatowa na Sylwestra

Poncz Sylwestrowy z wina (s. 737). Jest to tradycyjny napój, który zwykle żegnamy stary , a witamy nowy rok. Jeden funt cukru porąbać w kawałki, otrzeć o skórkę z paru pomarańcz i cytryn, nalać 1 litr lekkiego francuskiego lub reńskiego wina, pół litra mocnego białego araku, wcisnąć sok z pomarańcz i z cytryny do smaku, a zagotowawszy wlać do specjalnej wazy od ponczu i podać bardzo gorący do stołu. Potem w miarę potrzeby nalewać w małe wysokie szklaneczki, a komu poncz jest za silny, można rozpuścić gorącą wodą.

Tort migdałowy z pistacjami (s. 657). 14 dkgr. (10 łutów) masła deserowego utrzeć na pianę, dodać tyleż migdałów oparzonych z łup i umielonych  na młynku i tyleż miałkiego cukru, cztery białka ubić na pianę, wymieszać lekko, wsypując jeszcze 7 dkgr. (5 łutów) mąki i trochę utłuczonej z cukrem wnilji, włożyć do tortownicy i upiec w dość gorącym piecu. Po upieczeniu i przestygnięciu posmarować następującą masą: 14 dkgr. (10 łutów) cukru utrzeć z czterema żółtkami i wanilją aż do białości, oblać tem tort; posypać grubo posiekaną pistacją i wstawić do letniego pieca, by zwierzchu przysechł.

piątek, 27 grudnia 2013

To Okręt Wojenny RP - na dnie z honorem lec!!!

   Od nowego roku, likwidacji ulega dowództwo Marynarki Wojennej RP. Ciekawa kombinacja głupoty władców naszego kraju. Od 1918 roku, Polska mimo maleńskiego skrawka wybrzeża  budowała swą flotę wojenną świadoma konieczności obrony morskich granic RP . Obecnie nasz kraj jest jednym z największych w basenie morza bałtyckiego, ale flota wojenna uległa prawie całkowitej likwidacji. Mała Szwecja czy Dania mają armady, które są w stanie chronić granice morskie swych krajów, nasza flota wojenna została praktycznie spacyfikowana. Resztkmi pozostającymi na wodzie dowodzić będą wojskowi z Warszawy, bardzo ciekawa i niespotykana w świecie koncepcja, warto by pomyśleć o jakiejś flocie rzecznej z portem wojennym przy Moście Poniatowskiego i tam też sprowadzić wojenno morskie resztki. Czy w obecnej sytuacji zagrożenia ze strony rozpychających się na Bałtyku Rosjan, stać nas na całkowitą bezbronność, zdecydowanie nie! Likwidacja floty wojennej, to jawna dywersja która jest bardzo na rękę Rosjanom. Potężny port wojenny w Bałtijsku i rozlokowana tam rosyjska bałtycka flota, to potencjalny agresor. Rosja nieustannie dozbraja i unowocześnia swoją kaliningradzką flotę wojenną, boją się jej skandynawowie, nie lekceważą jej Niemcy, tylko Polska staje wobec niej, całkowicie bezbronna! Co na to Zwierzchnik Sił Zbrojnych, Prezydent RP?!!!

PS. U Szwedów, nawet zamknięte bazy, ale spełniają się obronnie

środa, 25 grudnia 2013

Od Wigilii do Trzech Króli, święta!

Boże Narodzenie i kolędy, kogo lubię słuchać, ranking osobisty i jak dla mnie ostateczny.
Zespoły: Mazowsze, Śląsk, Zespół Reprezentacyjny Wojska Polskiego. Soliści, tutaj króluje niepodzielnie Irena Santor i dalej już nic. W tym roku Boże Narodzenie przy RMF Classic, przyjemność słuchania duża, od kilku tygodni świąteczne przygrywki w wersji angielskiej, ale wczoraj w Wigilię same polskie kolędy, pięknie i miło. Dzisiaj minimum świątecznego gadania i znowu w większości kolędy po naszemu, pięknie i nastrojowo.
   Za oknem zawierucha, stołowe świętowanie zakończone, bezruch i kontemplacja, mam nadzieję na jutrzejsze poranne bieganie.
   Miłego świętowania i oby nikt Wam, w trakcie Bożego Narodzenia nie mówił: Święta, Święta i po Świętach. Mnie, tą odkrywczą sentencją traktowano kiedyś, zaraz po Wigilii! Zmieniłem ją dla potrzeb własnych i teraz proszę do mnie mówić, OD WIGILII DO TRZECH KRÓLI NIEUSTANNE ŚWIĘTA, ŚWIĘTA, ŚWIĘTA!

wtorek, 24 grudnia 2013

Moja najulubieńsza kolęda


   Moja ulubiona kolęda, to Cicha Noc, nasze polskie też są piękne, ale mając do wyboru spośród innych, zawszę sięgnę po Stille Nacht. Autorem oryginalnych słów niemieckich Stille Nacht był Joseph Mohr, melodię ułożył Franz Xaver Gruber. Słowa jednej z wersji w języku polskim ułożył ok. 1930 roku Piotr Maszyński. Cicha noc – jedna z najbardziej znanych kolęd na świecie, po raz pierwszy wykonana została podczas pasterki w 1818 roku, w austriackim Oberndorf bei Salzburg. Przetłumaczono ją na ponad 300 różnych języków i dialektów.
Tekst pieśni powstał jako wiersz już w roku 1816. Autor wiersza, Joseph Mohr, był wówczas (1815-1817) wikarym w Mariapfarr w regionie Lungau (południowo-wschodnia część landu Salzburg). Melodia powstała dwa lata później, 24 grudnia 1818 roku. Joseph Mohr, w latach 1817-1819 wikary w nowo powstałej parafii św. Mikołaja w Oberndorf bei Salzburg, zaproponował Franzowi Gruberowi napisanie muzyki do swojego wiersza. Franz Gruber był od 1807 do 1829 r. nauczycielem, organistą i kościelnym w Arnsdorfie, zaś od 1816 do 1829 r. również organistą w nowej parafii w pobliskim Oberndorf bei Salzburg.(Wikipedia)










 

Słowa po niemiecku


Słowa po polsku

 
 
WSZELKIEJ POMYŚLNOŚCI NA BOŻE NARODZENIE I NOWY ROK!

 

 

 

 

 

 

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zrobiony w Karpia!

Jestem wrogiem kolejek, bez względu do czego! Zostało mi z komuny i już się nie zmieni. Od tygodnia w planie karpik na Wigilię. Ja ze stoickim spokojem mówię, kupimy dzień przed albo w dniu, przecież musi być świeży. Dotrwałem do dzisiaj i "pękłem", z rana niepokój duży, hm, a jak jutro nie będzie! Galopkiem do osiedlowego Kerfura, a tam karpiowa kolejka jak za najlepszej Jaruzelki, co najmniej, godzina stania!!! Od razu odrzuciło mnie na parking, jeszcze tylko rzut oka na godziny handlu, do 23.oo czyli jest dobrze, podjadę ciemną nocą i bezogonkowo zakupię. Plan przedni, ruszam w dalszą drogę, coś na mieście, jeszcze na cmentarz, potem jakieś drobne zakupowe pierdoły i zleciało pół dnia. Ok. 15 wracam, a może jednak skręcę po Krapika, może już kolejki nie ma?! Kerfur jak to Kerfur przed świętami, trochę ludzi jest, ale patrzę z oddali, w rybnym żadnego tłoku!!! No to jestem wygrany!!! Inteligentni zawsze mają rację i nie muszą frajersko tracić czasu w idiotycznych ogonkach. Podchodzę bliżej, rzeczywiście w rybnym puchy, ludzi i towaru brak. Wszystkie Karpie wyssało, w rojnych jeszcze z rana basenikach nawet wodę wypompowali, totalna klapa, co robić! Ze zgrozą i nadzieją spoglądam na walające się pośród lodowej pustki resztki, jest, jest, jest, jeszcze kilka kawałków karpiowych płatów zostało!!! Uratowany, to nie ważne, że cena jest potrójnie wysoka, nie mam wyboru, MUSZĘ kupować. W przyszłym roku, KARPIA kupie już w listopadzie i spokojnie zamrożę. WESOŁYCH i KARPIKOWYCH ŚWIĄT WSZYSTKIM CZTAJĄCYM ŻYCZĘ!!!

Aktorzy do lamusa!


    Kino bez aktorów, to przyszłość. Już teraz nowoczesne formy tworzenia obrazu kreują postacie człekopodobne, ale jeszcze nie perfekcyjnie ludzkie. Jednak już za chwilę przyjdzie na to czas i wtedy aktorzy staną się zbędni. W miejsce drogich i napuszonych gwiazd wejdą tańsze i perfekcyjne animki. Najpierw nastąpi to w serialach i filmach telewizyjnych, aż w końcu opanuje całą kinematografię. Żywe aktorstwo będzie luksusem dla koneserów, oglądane w teatrach zawodowych i na deskach amatorskich. Nie znikną opera, operetka i inne opowieści muzyczne. Nie jestem zwolennikiem elektronicznej animacji, bo fałszuje ona totalnie obraz i razi swoją nienaturalną doskonałością, ale wszystko idzie niestety w tym kierunku. Sceny batalistyczne, historyczne budowle, bajkowe krajobrazy już teraz malują twórcy komputerowi, dlatego za niedługo dobiorą się też do pierwszego planu i bohaterów z ludzką twarzą. Czy mam rację, zobaczymy za kilka lub kilkanaście lat!

sobota, 21 grudnia 2013

Zimowy kwiat paproci, to już teraz, tej nocy!!!

Szukaliście zimowego kwiatu paproci, ja nie, a może warto? Gdzieś wśród mrocznej grudniowej nocy, błyska światełko, blask nadziei na lepsze jutro. To jest czas przesilenia i czas marzeń, które muszą się spełnić. Tak lubię myśleć, kiedy za oknem wszechogarniająca otchłań zimowego zmierzchu. Czas przesilenia to szansa na radość przyszłą i teraźniejszą oraz perspektywa coraz bliższego blasku zwycięskiego dnia. Szukajcie swego kwiatu paproci, właśnie w grudniu, w tę jedyną, najdłuższą noc roku, noc nadziei!



Monatowa z resztek - budyń, budyń, budyń z ... ryb!

    Może ktoś spróbuje niekonwencjonalnego budyniu z resztek powigilijnych ryb, Monatowa s. 271. Jak dla mnie najlepsze potrawy wigilijne, to Karasie i śledź po grecku, nie mam też nic przeciwko normalnie smażonemu karpiowi, koniecznie na ciepło. Wszystko, to smaki dzieciństwa, Karasie,  specjalność  Dziadka Antka, buraki, fasola jasiowa i coś tam jeszcze, a najlepszą przyprawę śledzi po grecku robiła Babcia Tosia, a teraz równie dobrą, przyprawia moja Mama.

Budyń z ryb gotowanych. Rozetrzeć łyżkę masła z łyżką mąki, rozprowadzić na ogniu dolewając po trochu litr mleka i mieszając ciągle, zagotować, poczem odstawić. Dwa funty ryby gotowanej pozostałej od przyjęcia, pokrajać bardzo drobniutko i do przestudzonego sosu wbić 3 żółtka dobrze rozcierając, wsypać 3 łyżki tartego parmezanu, soli do smaku, szczyptę pieprzu, pół łyżeczki sosu Soy'a lub Maggi, dodać pokrajaną rybę, a ubiwszy pianę z pozostałych białek wymieszać lekko razem, włożyć w formę masłem wysmarowaną i bułką wysypaną i piec w piecu lub gotować w rondlu na parze dobrą godzinę. Wydając wyrzucić z formy na półmisek, a w sosjerce podać sos koperkowy, biały cytrynowy lub kaparowy. Podaje się po zupie jako entre - mets.

piątek, 20 grudnia 2013

Comédie Française, mon amour!

Komedie francuskie są z reguły lekkie i zabawne, czego coraz trudniej doszukać się w produkcji hollywoodzkiej, tam zwykle króluje puszczanie bąków i bekanie. 
Z wielkim sentymentem i zainteresowaniem oglądam stare produkcje z nad Sekwany. Szczególnym uznaniem darzę filmy z Louisem de Funes’em, zawsze mnie bawią. 
Nowe komedie też niezłe. Gorzej z pozostałą produkcją, ale na przykład kryminały, są całkiem strawne.
Poniżej parę zaobserwowanych stereotypów z francuskich filmów.
Większość Paryżan mieszka w okolicy Wieży Eiffel’a zawsze widocznej z okien ich apartamentów 
90 procent Francuzów jeździ autami produkcji francuskiej. 
Przy powitaniu, Francuzi bez względu na płeć, zawsze całują się w policzki, zasada dwa cmoki (u nas, jeśli już, to tradycyjnie cmoka się trzy razy).
Ciekawostka poza filmowa, język francuski jest chyba jedynym na świecie, gdzie komputera nie nazywa się komputerem, ale „la ordinateur”. 
Prawdziwi mężczyźni palą tylko i wyłącznie Gitanes’y. Rasowy francuski tajniak, jest zawsze mocno „pognieciony”, jakby zużyty życiem, normą pozostaje trzydniowy zarost. 
Czarni i arabscy obywatele są od jakiegoś czasu sympatyczniejsi od rdzennych Franków.
Anglik, co do zasady, to jełop, o zgrozo nieznający francuskiego. Pożywieniem Anglików są przeważnie różnokolorowe trzęsące się galarety. 
Każdy Francuz ma w swojej okolicy ulubione bistro, gdzie zawsze zachodzi na szklaneczkę wina i rozmowę z przyjacielskim barmanem.

czwartek, 19 grudnia 2013

Kraciasty ćwierkacz


    Sikorski  to dupek, ale czemu taki osobnik musi być jeszcze Ministrem. Buduar w ministerstwie sprawił, że fatalnie wychodziły tam przetargi, a miłość rządziła nimi bardziej niż przepisy i zdrowy rozsądek . Cóż Minister jest  ponad takie pierdoły. Licencjat z Oxfordu ma do tego bardzo rozbuchane EGO i wszystkie własne decyzje wydają mu się bosko genialne, a prowadzenie polityki zagranicznej naszego kraju, przy pomocy Twittera, to jego znak rozpoznawczy.
    Ja jednak nie o tym, chciałbym się dzisiaj skupić na genialnym guście Ministra Radosława. Najpiękniej w świecie komponują się na Ministrze jego prześlicznej urody przy małe garniturki i wielce gustowne marynareczki, najpiękniej konweniuje z posturą przyciasna dwurzędówka i wyjątkowo brytyjska marynarka z elementami zamszu, po prostu wzór wyspiarstwa. Problem tylko w tym, że Anglicy już dawno o takim sznycie zapomnieli. Kolejna  odrębność wyróżniająca Ministra, to jego wyszukane kraciaste koszule, zakładane zawsze do wyjściowych garniturów, nikt w dyplomatycznym światku tak oryginalnie się nie ubiera. Ostatnio miłość do kratki rzuciła się Ministrowi na stopy. Fotka z sobotniego zjazdu PO, ukazała pięknie przyodziane stopy Ministra, kraciaste skarpety świetnie konweniowały z elegancką tkaniną wyjściowych spodni.  W moim prywatnym rankingu polityków, eleganckich inaczej, Minister Radosław zajmuje poczesne pierwsze miejsce.   

środa, 18 grudnia 2013

Medialni arystokraci III RP

Tuzy dziennikarstwa III RP, arystokraci pióra, jak określa ich Człowiek Honoru Wojciech J. Bezkompromisowi, bezstronni, misyjnie zaangażowani, wzór do naśladowania dla młodych adeptów pióra. Ilu ich mamy, tych najsławniejszych, z pierwszych stron radia, głośników telewizorów i ekranów gazet.

Miejsce pierwsze, Redaktor Monika Olejnik, zawsze merytoryczna, nieprzerywająca gościom, nienarzucająca swoich racji, zawsze stonowana, obiektywna, z równym szacunkiem traktująca swych gości. Wzór cnót wszelakich swojej profesji. Co prawda z wykształcenia podstawowego jest inżynierem od zwierząt, ale w żadnym razie w jej wywiadach nie ma krzty zoologicznej manipulacji. Dodatkowo, piękna blond pięćdziesiątka, ostatnio zlikwidowała swą seksowną zęboszparkę między górnymi jedynkami, a szkoda! Elegancka w każdym calu, a buty, buty, tupot nóg, żeby sparafrazować Okudżawę, codziennie inne, pierwszoplanowo wystawione na wizję, normalnie, miód malina. Księżna, nie raczej Arcyksiężna!!!

Dwa, Lis, Redaktor Lis. Chłopak z głębokiej prowincji, który teraz szczytuje. Wspaniały warsztatowo, geniusz pisarski, stworzył kilka wiekopomnych dzieł o Polsce i Polakach, prawdziwy patriota, skuteczny menedżer. Nie bez kozery, właśnie o nim tak pięknie wypowiedział się Towarzysz Generał: "pan jest arystokratą wśród dziennikarzy!", nic dodać nic ująć! Również Pan Premier, nie pozostaje obojętny na wdzięki Pana Redaktora, onegdaj, z wielkim wzruszeniem przedstawił publice, swą ulubioną maskotkę, pluszowego LISKA, którą uwielbia głaskać i tulić przed snem.
Redaktorze jest Pan Księciem, nie Arcyksięciem, a może już niedługo zostanie Pan Królem(Prezydentem?)!
 
Trzy Redaktor Żakowski, baron, nie raczej hrabia, redaktor w sławetnej kuźni europejskiego postępu, Polityce, prowadzący również audycje w laboratorium słusznych idei, radiu TOK FM, kiedyś współautor prześwietnych programów telewizyjnych współprowadzonych z tuzem dziennikarskiej pracowitości Piotrem Najsztubem. Spokój i opanowanie, do tego luz i stałość poglądów. Współautor przesławnej rozmowy o Polsce, ks. Tichnera i  genialnego wizjonera Adama Michnika. Audycje autorskie Hrabiego przepełnia miłość i tolerancja.
 
Cztery, trochę odsunięta na bok, Redaktor Paradowska, niedoceniona hrabina, ma stały program w dość wsiowej TV, tzw. Superstacji, a niestety tego kanału prawie nikt nie ogląda. Dostała również ochłap w postaci audycji w TOK FM, ale słuchalnoś tam też mocno kuleje. Talent połączony z tolerancją to znaki rozpoznawcze tej sławnej dziennikarki. Wiele cech wspólnych z red. Żakowskim. Dlatego miejsce trzecie z czwartym są równorzędne. Na koniec bardzo nobilitująca informacja, Pani Redaktor jest „na ty” z samym Premierem!
 
Redaktor Wołek, kolega Pani Janiny z Superstacji i z radia TOK FM. To młot na PISiorów i innych heretyków, a szczególnie wrogów Platformy Obywatelskiej i Premiera osobiście. Trudno się dziwić to przecież neofita. Jeszcze kilka lat temu był przebrzydłym prawicowcem i zionął ogniem nienawiści do architektów III RP. Wstyd wspomnieć, ale szalał i pluł jadem, apogeum wybryków, to seria prześladowczych artykułów skierowanych przeciwko osobie naszego najwspanialszego Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, pod  ohydnym tytułem „Wakacje z agentem”. Ukoronowaniem wszetecznych czynów była hołdownicza pielgrzymka do brunatnego generała, Augusto Pinocheta.
Było minęło, opamiętał się i powrócił na właściwą drogę, a grzechy zostały mu odpuszczone. Jednak pokuta jakaś być musi, dlatego od dłuższego czasu „robi ogony” w najbardziej marnych medialnie okienkach. Miejmy nadzieję, że zajadłość neofity przyniesie kiedyś oczekiwane owoce, a więc szanse na występy w lepszych telewizjach. Stopień arystokratyczności Redaktora, oceniłbym nisko, z uwagi na jego kompromitującą przeszłość oraz pewną niehigieniczną przypadłość, notoryczne wywalanie jęzora podczas mówienia, mój typ, szlachcic zaściankowy.
 
Redaktor Gugała, były ambasador w Urugwaju, już z tej racji można tytułować Go Ekscelencjo! Wielka gwiazda Polsatu, mistrz szermierki słownej i dawania odporu!
Próbka jego wielkiego talentu w linku poniżej.
Na początku filmiku, wspaniały wywiad słynnego Redaktora Gembarowskiego z Marianem Krzaklewskim, drugi Redaktor Gugała z Adamem Hoffmanem, warto oglądnąć do końca, to są dziennikarskie wzorce z Sevres, takiego warsztatu powinni uczyć na wydziałach dziennikarstwa
Tytuł dla Redaktora Gugały, Wicehrabia. Ech gdyby tak na wizję wrócił Redaktor Gembarowski, za dawne zasługi mianowałbym go  Hrabią.

   Wyżej wymienieni, to elita, elit, najlepsi z najlepszych, ale, ale rosną już nowe kadry, jeszcze nieopierzone, jeszcze nie do końca sprawne, ale już, już za chwilę będzie szansa na nobilitacje, bo pięknie dojrzewają:

- Małgorzata Kolenda Zalewska

- Justyna Pochanke,

- Jarosław Kuźniar.

Na mojej liście zabrakło, bardzo zaangażowanych, Pani Kublik i Pana Wrońskiego(niestety imion nie pomnę), oboje z GW, ale moim zdaniem, w tej pięknej profesji same chęci nie wystarczą i braku talentu nie da się nadrobić pracowitością.


PS. Więcej ciekawostek o ELICIE, ELIT, we wchodzącej dziś na rynek, książce, Doroty Kani i innych, pt. Resortowe dzieci.

wtorek, 17 grudnia 2013

Carpe diem, ale z umiarem!


   Jesienno zimowe przeziębienia, zwykła przypadłość, kilka tabletek i po bólu. Sto lat temu, to był problem, farmacja w powijakach, skuteczność leków, co najwyżej średnia. Groźba eskalacji choroby bardzo realna! Umieralność na zapalenie oskrzeli przechodzące w zapalenie płuc bardzo duża. Plaga, po prostu plaga. Wcześniej zarazy morowe dziesiątkujące miasta i wsie, spadające znienacka czarną ospą czy cholerą, przerażające. Ulga przyszła wraz z penicyliną i wynalezieniem szczepionek. Od tej chwili, średnia wieku bardzo wzrosła, człowiek uwierzył w swoja moc. Nie na długo jednak, stare choroby odeszły, ale przypełzły nowe. Dzisiejszą plagą są nowotwory, nie tak spektakularne jak wielkie zarazy, ale systematycznie zabijające miliony. Zapewne już niedługo znajdzie się lek i na to. Nie ciesz się jednak człowieku, raju na ziemi nie ma! Zaraz zacznie cię zjadać nowe przeklęte świństwo. Świadomość marności ziemskiej pozwala nabrać dystansu do życia i samego siebie. Traktuj każdy dzień bez zmartwień jako dar od Boga. Ciesz się dobrym dniem, który właśnie mija i proś o kolejny równie bezpieczny.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Dzień dobry witamy w Tchibo!

Dzień dobry witamy w Tchibo, mechaniczna odzywka obsługi w tych kawiarnianych sklepach. Kiedy to słyszę, mam odruch wymiotny, beznamiętna korporacyjna tresura, zmusza normalnych ludzi do idiotycznych zachowań. Każde wyjście z zaplecza, to „dzień dobry witamy w Tchibo” każde wejście klienta, to „dzień dobry witamy w Tchibo", każde nawiązanie rozmowy z klientem, to „dzień dobry witamy w Tchibo” brr, strasznie obrzydliwe. Nienaturalność wymuszanych zachowań jest porażająca, sieciowe sklepy, to współczesne kołchozy, traktujące pracowników jak stado baranów. Narzucane normy sprzedaży”, obowiązek uśmiechu i mówienia dzień dobry, każdemu wchodzącemu do sklepu głąbowi. Sztuczne, wręcz fałszywe w swej formule życzenie miłego dnia, kalka amerykańska, ni jak nie przystająca do naszej polskiej realności. Byłoby naturalniej, gdyby sprzedawca żegnał mnie życzeniem np. z Bogiem, czyli hiszpańskim odpowiednikiem vaja con DiosJ Kalkowanie zachowań obsługi klienta w całej korporacji bez względu na szerokość geograficzną, to naiwna wiara, że wszędzie jest tak samo, że globalizacja zunifikowała obywateli. Tak na szczęście nie jest!. Każdy naród, każda nacja ma swój indywidualny charakter i sposób bycia. Zwłaszcza u nas w Polsce, gdzie żyją wolni i w większości samodzielnie myślący ludzie!!!

To, co może być dobre dla pół debila z innego kraju, dla nas jest po prostu uwłaczające. Automatyzm nakazanych gestów, całkowicie zabija spontaniczność, a co najgorsze empatię. Czy życzenie miłego dnia, sto dwudziestemu klientowi w ciągu dnia, jest normalne, nie, po stokroć nie!!!.Bezmyślny, wpojony automatyzm prowadzi nieraz do kabaretowych śmieszności. Fakt autentyczny, do leżącego na łożu śmierci amerykańskiego generała, przychodzi bliski znajomy i zadaje sakramentalne pytanie jak się masz kolego, a umierający odpowiada "wytresowaną" formułką, dziękuję mam się bardzo dobrze. Sztuczność nad sztucznościami, teflon nad teflonami!!!

niedziela, 15 grudnia 2013

Przedświąteczne zdania trzy

Rozpoczęło się szaleństwo przedświąteczne, u nas i tak o wiele później niż w krajach całkiem bezbożnych, cóż taka specyfika. Anglicy,Francuzi, Niemcy, Amerykanie, kolęduja od początku listopada, a chojny i dzingil belle zapełniają wszystkie zakamarki sklepów. Dla nas  prawdziwy świąteczny szał zaczyna się dopiero w połowie grudnia, dlatego później ruszają jarmarki, na placach miast stają, przeważnie brzydkie, odrapane choinki, a światło grudniowego mroku zaczynają rozświetlać miliony malutkich lampek. Nazywają to magią Świąt Bożego Narodzenia, coś w tym jest, bez niej grudzień byłby najsmutniejszym miesiącem w roku! Mądrze pomyślane święta, data wszak umowna, bo miesiąc Chrystusowych urodzin był ponoć całkiem inny. Jednak blask oczekiwania, dla jednych w wymiarze prawdziwie chrześcijańskim, dla innych tylko gadżetowym jest antidotum na otaczającą wszystkich grudniową ciemność. Pomysł jest starszy od chrześcijaństwa, bo podobno już starożytni rzymianie organizowali grudniowo - styczniowe uroczystości na cześć pogańskich bóstw. Wspaniałego przedświątecznego celebrowania życzę, jest ono dla mnie milsze, niż same Święta!

sobota, 14 grudnia 2013

Słodkości rodzinne na codzień i od święta

Za oknem dziś deszcz i mgła, siedzę od rana przy książce Monatowej, a w niej na "czystych" kartkach są też odręczne zapiski mojej Babci Wandzi, z przepisami własnymi i od znajomych. Poniżej cwibak wersja najuboższa, dlatego uniwersalna, przepis autorski rodzinny, mazurek figowy również, ostatni Sacher pochodzi od Pani Drobenko(?)


Cwibak, pieczony u nas od niepamiętnych czasów, szybki, łatwy i zawsze się udaje. Ekspresowe ciasto na niespodziewanych gości.
Szklanaka cukru, szklanaka mąki, cztery jajka. Wszystko razem dobrze wymieszać, dodać rodzynek może być też skórka pomarańczowa w kostkę. Oczywiście bakalie wymoczone w wodzie, a potem w mące, najlepszy sposób by nie opadły na dno. Piec 30 - 40 minut w wysmarowanej tłuszczem i wysypanej tartą bułką foremce. Pewniak stu procentowy, zawsze wychodzi!

Drugi przepis, świąteczny, robiony na Boże Narodzenie i Wielkanoc, mazurek figowy.
Spód mazurka, 30 dag mąki pszennej, 20 dag masła, 10 dag cukru, 1 żółtko surowe, zapachowe skórki cytryny. Zamiesić ciasto i wynieść na chłód, kiedy ciasto twarde, rozwałkować i ułożyć na płaskiej blasze, upiec. (w rękopisie nie podano jak długo).
Masa, 2 szklanki mleka b. dobrego albo śmietanki, ugotować z 2 szklankami cukru, aż zacznie gęstnieć, dodać 5 dag masła, cukru waniliowego, 20 dag fig drobno pokrajanych, gotować aż zmiękną figi. Jak miękkie, ochłodzić i posmarować placek. Można posypać 5 dag sparzonych, cienko pokrojonych (wiórki) migdałów.

Oba wypieki sprawdzone, polecam.

Na koniec nie próbowany, ale odnaleziony w rękopisach, z racji sławności produktu zamieszczam.
Sacher torte, 15 dag czekolady, 75 dag masła, 15 dag cukru, 15 dag mąki kartoflanej 5 żółtek i pianę z nich, wszystko wymieszać i piec w foremce tortowej blisko godzinę. Po upieczeniu przekroić, posmarować galaretką lub konfitura na wierzchu pocukrować

piątek, 13 grudnia 2013

Marszałek Polski Wojciech Jaruzelski!

Marszałek Polski Wojciech Jaruzelski, takiego zaszczytu powinien dostąpić największy polski wizjoner. To on, przewidział zgubne skutki zdradzieckiego rozpełzania się nauki kościoła katolickiego. Dzięki jego osobistej inicjatywie, już w latach 60. rozpoczął się proces reedukacji kleryków. Swym rozkazem, jako Szef Głównego Zarządu Politycznego Ludowego Wojska Polskiego, usankcjonował ich wcielanie do wojska oraz proces ich intensywnego antyklerykalnego uświadamiania. Swoim wizjonerskim zaangażowaniem, chciał ochronić, tych błądzących młodych ludzi, przed zgubnym wpływem nauk, wstecznego w swych poglądach Kardynała Stefana Wyszyńskiego.(Jednym z wcielonych był też radykał, ks. Jerzy Popiełuszko). Na pół wieku przed innymi, Wizjoner przewidział, że Kościół Katolicki, to nic innego, jak tylko siedlisko pedofilskiej rozpusty. Za tę przenikliwość Generałowi należą się najwyższe honory. Na tym jednak nie koniec, antycypując, jeszcze jako młody porucznik, skutecznie walczył z powojennymi resztkami reakcyjnego podziemia, dziś przewrotnie nazywanymi Żołnierzami Wyklętymi. W swej genialnej wręcz dalekowzroczności przewidział, że za lat pięćdziesiąt, te męty staną się wzorcem dla najczarniejszych faszystowskich elementów naszego współczesnego Państwa i pamięć o nich może zagrozić procesom euronormalizacji kraju. Na dziesiątki lat przed Adamem Michnikiem, dostrzegał zagrożenie, jakie niosą dla Postępu, naiwni, bo zakochani w polskości patrioci, a przecież dla prawdziwego Europejczyka, polskość, to nienormalność - jak mawiał euroklasyk. Nie bez kozery, za tę przenikliwość, Redaktor Michnik, ogłosił gen. Wojciecha, Człowiekiem Honoru i kazał odpieprzyć się od niego wszystkim kąsającym go pieskom. Chwała mu za to! Jednak to nie wszystko, dla przyszłej szczęśliwości naszej Ojczyzny, porucznik Wojciech, został w latach czterdziestych, tajnym informatorem, donosząc na wewnętrznych wrogów postępu. Słusznie przewidział, że za kilkadziesiąt lat taka postawa będzie fundamentem przyszłej III RP. Kolejna piękna karta z życiorysu generała Wojciecha, to wprowadzenie w 1981r. Stanu Wojennego. Wizjonerska antycypacja, bez przewrotu wojskowego i błagalnych, a zarazem nieskutecznych próśb o militarną pomoc, skierowanych osobiście przezGenerała do władz ZSRS, nie byłoby możliwe, skuteczne poznanie ogromnej słabości wielkiego mocarstwa, a co za tym idzie przyszłe oderwania się spod jego kurateli. Idąc dalej, wielkie palenie akt osobowych tajnych współpracowników, kolejny dowód na cudowną przenikliwość Wielkiego Umysłu. Bez tej operacji, Wolna Polska mogła stoczyć się na manowce narodowego faszyzmu, bo wielu architektów jej dzisiejszego kształtu, w naturalny sposób prowadziło bardzo niewinne, ale w oczach wsteczników zdradzieckie, rozmowy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL, a co ważniejsi jak Adam Michnik bardzo przewidująco rozmawiali bezpośrednio z Moskwą. Dla tych wymienionych skrótowo, ale jakże fundamentalnych zasług, Wielkiego Wizjonera, uroczyście apeluję do Pana Prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby w dniu 22 lipca 2014 r., uhonorował, jednego z największych Polaków XX. wieku, awansem do stopnia Marszałka Polski!


PS. Należy dodać, że ten awans będzie naturalną konsekwencją ciągłości historycznej pomiędzy Ludowym Wojskiem Polskim, a obecnymi Siłami Zbrojnymi RP. Dzięki awansowi Generał znajdzie się w Panteonie Wielkich Marszałków PRL, Konstantego Rokossowskiego, Michała Żymierskiego i Mariana Spychalskiego. Dwaj pierwsi są gen. Wojciechowi szczególnie bliscy. Za Marszałkiem Rokossowskim stał murem, kiedy to w 1956 r. niesłusznie eksmitowano go do ZSRS. Natomiast Marszałka Żymierskiego szanował i poważał, za jego przedwojenną współpracę ze światowymi siłami pokoju i postępu oraz za prześladowania, jakich doznał w sanacyjnej Polsce, gdzie był niesłusznie sądzony i zdegradowany za rzekome malwersacje finansowe przy zakupie masek p. gaz dla wojska.






 

 

czwartek, 12 grudnia 2013

Jesienno zimowe przyjemności


Czas najkrótszych dni i najdłuższych nocy, jest dobrym sposobem na wyciszenie, ale też daje dużo możliwości sportowych. Jesień i zima, to łyżwy, narty a czasem jakiś basen. Co prawda wczoraj z rana widziałem ludzi kąpiących się w morzu, ale to nie jest zbyt mądre dla zdrowia. Prędzej czy później takich odważniaków reumatyzm poskręca, tylko tego już nie widać, leżą pozwijani w zaciszach domowych i jęczą.
     Łyżwy świetny sport dla starszych, ale tylko dla tych „już kiedyś jeżdżących”, nauka od podstaw w starszym wieku grozi złamaniami. Jazda na łyżwach, to umiejętność, której się nie zapomina, nawet po wieloletniej przerwie, wystarczy krótkie wprowadzenie i już śmigamy.  
     Sauna raz w tygodniu, bardzo oczyszczający zabieg. Najlepiej w seansach 3 razy po 15 min. i po każdym kwadransie, skok w zimną wodę lub na świeże mroźne powietrze, bardzo dobrze robi.
    Bieganie – oczywiście, jeśli warunki pogodowe są w miarę przyjazne, czyli bez deszczu i mocnego wiatru.
    Rower, raczej za zimno, ja swój postawiłem na kołki, obudzę go wiosną.
   Spacer - w ostateczności, dla mniej rozruszanych, ale to mnie kompletnie nie kręci.
    Proponuję zapomnieć o wszelkiej maści siłowniach i innych salach treningu zbiorowego, smród tam i duchota straszna, a mózg niedotleniony strasznie się męczy. Sale fitness to miejsca dla szpanerów obojga płci. Świeży „wozduch” i wysiłek fizyczny jest najlepszym zestawem na dobre samopoczucie, fizyczne i psychiczne.

     Tym sposobem, w miarę sprawnie i w dobrym zdrowiu doczekajmy do wiosny!

 

 

środa, 11 grudnia 2013

Gierek vs Tusk


    Gierek vs. Tusk, czy można porównywać tych dwóch panów. Przecież działali w całkiem odmiennych epokach, innych systemach społeczno – politycznych. Pierwszy był namiestnikiem PRL i wykonywał polecenia Kremla, drugi wybrany demokratycznie, w wolnej Polsce, zyskał nieprawdopodobne poparcie społeczne, mógł kształtować i unowocześniać kraj jak prawdziwy polski patriota, jak mąż stanu z wizją nowoczesnej Ojczyzny.
   Gierek, choć na pasku Sowietów, poszedł od razu w inwestycje, po gomułkowskiej stagnacji rozpoczął budowę Drugiej Polski. Bum mieszkaniowy, nowe fabryki, nowe drogi, zwiększona konsumpcja, a wszystko to za pożyczoną na zachodzie forsę. Co po nim zostało, ano niesławnej pamięci dług 20 miliardów dolarów i rozbuchane ambicje bycia dziesiątą potęgą gospodarczą świata.
   Tusk, werbalny wizjoner, z ustami pełnymi reform, obiecujący rozkwit kraju i zieloną wyspę wśród pełzającego po Europie kryzysu. Dostał miliardy pomocowych euro, zapożyczył państwo i pośrednio obywateli, zwiększył dług publiczny do tragicznych rozmiarów, a jego „inżynieria finansowa” sprawiła, że prawie 300 miliardowe zobowiązania kraju, będą spłacane jeszcze przez nasze prawnuki!
 
   Jaki jest bilans tych dżentelmenów, podobnych do siebie w szaleństwie zadłużania kraju.

   Po Gierku padło setki niepotrzebnych fabryk i zardzewiało tysiące nowych i nie uruchomionych maszyn, dużą część miliardów dolarów utopiono w błocie błędnych decyzji gospodarczych. Mimo to, po tow. Edwardzie coś wartościowego jednak zostało! Port Północny, który od razu, trochę uniezależniał nas od Sowietów, Rafineria Gdańska, nowoczesna jak na tamte czasy i do dziś przynosząca korzyści państwu, to tylko te najważniejsze i trwające do dziś przykłady dobrych posunięć. Pobudowana Gierkówka, pierwsza w Polsce trasa szybkiego ruchu, sprawna i wydolna arteria kolejowa łącząca Śląsk z portami wybrzeża, czy warszawska Trasa Łazienkowska, to wszystko działa i funkcjonuje do teraz. Tysiące mieszkań, przaśnych i z wielkiej płyty, ale jednak własnych, zadomowiły się tam rodziny młodych Polaków i pozwoliły snuć plany na przyszłość, zakładać rodziny i rodzić dzieci.
   Tusk, mocny człowiek z wielkim kredytem zaufania, startował w czasach bumu gospodarczego. Do Polski zaczęły napływać wtedy miliardy z Unii, i co się stało? Zapowiedział reformowanie kraju, walkę z przerostami w administracji, reformę służby zdrowia i wiele, wiele innych mądrych posunięć społecznych i gospodarczych. Co z tego wyszło, rozbabrane drogi, zapętlona kolej, zapaść przemysłu, horrendalne przerosty w administracji publicznej, tragedia w służbie zdrowia i pomniki Tuska, wielkie, przynoszące milionowe straty, stadiony na Euro! Tylko jedną reformę wprowadzono skutecznie, wiek emerytalny w górę. Nie pomoże to za wiele nam przyszłym emerytom, ZUS już niedługo będzie bankrutem. Co na rynku pracy, szalone bezrobocie i wyjazdy młodych za chlebem na europejskie zmywaki. W Polsce nie da się żyć, rząd chwali niskie koszty pracy, czyli Polaku pracuj za miskę ryżu, to się opłaci, bo wtedy jesteśmy konkurencyjni dla świata, tak dzisiaj mówi najbliższy doradca ekonomiczny Tuska, Jan Krzysztof Bielecki, były premier. Do tego dochodzi wszechobecna korupcja. Łapownictwo przy realizacji zamówień publicznych jeszcze nigdy w historii Polski nie było tak szalone i bezkarne! Eksperci wręcz twierdzą, że znaczna część dotacji unijnych została skonsumowana przez łapowników. Gdzie szukać sukcesów Tuska, w obiektach sportowych proszę Państwa, na boisku! Orliki, boisko w każdej gminie, pięknie, to można uznać za sukces. Tylko czy nie za mało jak na siedem lat bezstresowych rządów, ze sprzyjającymi mediami i w związku z tym, pozytywnie nastawioną opinią publiczną?
 
    Gierek rządził niecałe 10 lat, a Tusk już 7, Gierka wiązały moskiewskie pęta, a Tusk działał w sferze wolności gospodarczej i solidnego poparcia społecznego. Czy Gierka można nazwać pachołkiem Moskwy, a Tuska Wielkim Mężem Stanu? Który zasłużył, na uznanie, żaden, obaj zmarnotrawili Polskę! Jednak skutki Tuskowego zaniechania są o wiele gorsze, bo o niebo większe, a do tego realizowane w sferze pełnej wolności, czyli z samodzielną perfidną premedytacją,

 
PS. Na poparcie liczbami, osiągnięć Tuska, garść cytatów z ostatniego numeru tygodnika

W Sieci (nr 49, 9 -15 grudnia 2013), artykuł Janusza Szewczaka, głównego ekonomisty SKOK pt. Odurzeni euro


-  Od 2007 r. polski PKB zjechał z poziomu ok. 7 proc. do zaledwie 1,4 proc. w 2013 r., bezrobocie skoczyło z 11 do 13 proc.

- Począwszy od 2007 r., a więc od początku perspektywy budżetowej(spływ unijnej forsy – przypis FL), polskie finanse publiczne doprowadzono praktycznie na skraj bankructwa. Dług publiczny wzrósł do 2007 r. z kwoty 529 mld zł do blisko 950 mld zł pod koniec 2013 r., dług w relacji do PKB z 45 proc. do 59 proc., deficyt sektora finansów publicznych z poziomu 1,9 proc. do blisko 5 proc. Dług zagraniczny osiągnął niespotykany poziom – blisko 280 mld euro (u Gierka 20 mld USD - FL) i to w sytuacji gdy jednocześnie wyprzedano majątek narodowy za blisko 60 mld zł. Bankrutująca Ukraina ma 100 mld dol. długu zagranicznego.

- Postawiono cztery duże stadiony, mnóstwo centrów konferencyjnych i szkoleniowych, zbudowano oczyszczalnie, parki wodne, baseny, ścieżki rowerowe, a nawet zimne termy w Lidzbarku Warmińskim. Samorządy, które – korzystają z unijnych programów – były w ostatnich latach największym polskim inwestorem, nie mogą teraz przez siedem lat zarabiać na nowo powstałych obiektach, ale muszą je utrzymywać, stąd podwyżki czynszów, biletów, mediów itd. Zadłużenie samorządów w Polsce zbliża się do kwoty 70 mld zł.

- Blisko 60 proc. wydatków na polska infrastrukturę, drogi i ochronę środowiska pośrednio lub bezpośrednio wraca do bogatych krajów Unii, a z każdego 1 euro funduszy spójności prawie 80 centów wraca do Niemiec. Wydatki na tzw. innowacyjność to w niespełna 80 proc. zakupy maszyn, urządzeń oraz technologii z krajów ze strefy euro, tylko 20 proc. idzie na badania oraz rozwój kraju.

- Unii, a zwłaszcza najbogatszym krajom strefy euro, wcale nie chodzi o wzmacnianie polskiej konkurencyjności, lecz raczej o stabilny rynek zbytu dla swoich produktów. Unia za darmo nie rozdaje pieniędzy, jak to wydaje się niektórym w Polsce. Kompletny brak wizji dalszego rozwoju naszego kraju nie gwarantuje nam wyjścia z rozwojowego dryfu.


I jeszcze trochę od Senatora Biereckiego.


 


 

wtorek, 10 grudnia 2013

Rzym vs Paryż


Rzym i Paryż, miasta kultury romańskiej, Roma i Lutetia Parisionum, pobieżne i subiektywne, wariacje na temat. 
Rzym, miasto starożytne, przenicowane historią. Każdy kamień, każda piwniczna i napowietrzna ruina emanuje minioną wielkością. Place, uliczki, sławne schody, dostojne kolumny, piękne fontanny, wszystko ze szlachetnego kamienia, który widział zdradzieckich Senatorów i okrutnych Cesarzy, wielkich wodzów i katowanych Chrześcijan. Zrujnowane Forum Romanum, Koloseum, parę łuków triumfalnych. Kościoły, Tybr, Plac Świętego Piotra, Bazylika, Watykan. Wszystko zbite na relatywnie niewielkiej przestrzeni. Na upartego i bez wchodzenia do wnętrz, całość można obejść w jeden dzień. Najładniejsze, Schody Hiszpańskie, zawodzi piękna, ale niestety fatalnie wbita w kwartał kamienic Fontanna di Trevi. Denerwuje rzymski brak szacunku dla zabytków, większość budowli mocno szarpnięta zębem czasu. Jednak dziwić się nie można, wszystko tu jest zabytkiem i w tym wielkim muzeum trzeba normalnie żyć. Najlepsza kawa na świecie, niedaleko Pantheonu, Tazza d’Oro(La Casa del Caffe Tazza d’Oro, via Orfani, 84 – 00186 Roma Pantheon), lody też mają tam niezłe. Nie dziwota, Italia to królestwo kawowo lodowe! Prawdziwy Włoch zamawiając kawę ma na myśli esspresso i mówiąc kawę proszę, zawsze, to esspresso dostaje. Tam nie ma gimnastyki z nazwami, po prostu,kawa = esspresso.
Miasto Rzym, to dla mnie wielkie muzeum, nie powala jednak, zbyt mało tam przestrzeni, za dużo dusznych i ciasnych uliczek. Po prostu klimat miasta nie ten. Cóż taka specyfika metropoli i nie da się tego zmienić.

Paryż, wielkie szerokie ulice piękne trotuary i place, a wszystko, to zasługa Cesarza Napoleona III i  barona Haussmanna. Pierwszy z nich bojąc się, co i rusz wybuchających miejskich rebelii postanowił zlikwidować zakamarki i wąziutkie uliczki stolicy, które bardzo ułatwiały stawianie barykad(nic to nie pomogło, już za chwilę na ulicę wyszli Komunardzi z Komuny Paryskiej – wiosna 1871). Przebudowę miasta (1852 – 1870) zlecił Prefektowi miasta Georges’owi Haussmannowi.  Dzięki wizjonerskiej koncepcji Barona w wąskie i smrodliwe kwartały miasta wpompowano wielki haust świeżego powietrza. Wyburzono wówczas mury obronne, poszerzono bulwary, wybudowano proste i szerokie arterie komunikacyjne eksponując piękne budowle miasta.
Od tamtych czasów stolica Francji emanuje nowoczesnością. Obok wyspy, Ile de la Cite na Sekwanie, na której plemię celtyckie Paryzjowie, założyło osadę rybacką, kolebkę miasta, na której później postawiono przesławną katedrą Norde Dame, pysznią się z dwóch stron rzeki przepiękne dzielnice nowego Paryża. Rozmach i odwaga w kreacji przestrzeni miejskiej, to wizytówka miasta. Jakże wielkie kontrowersje wzbudzała przez wiele lat postawiona z okazji Wystawy Światowej 1889 roku wieża Gustave’a Eiffel’a, obecnie znak firmowy Paryża! Ponad czasowo pięknie górują nad miastem białe mury zbudowanej na Montmartrze, bazyliki Serca Jezusowego – Sacre Coeur. Genialnie logicznym było przedłużenie perspektywy Avenue des Champs-Élysées i zamykającego ją Łuku Tryumfalnego, o wielki i nowoczesny „łuk” w dzielnicy La Defense. Trzeba było odwagi, aby na dziedzińcu starodawnego Luwru, zaprojektować zespół szklanych piramid. Śmiałe  architektoniczne wizje, dające możliwość przenikania się różnych, często bardzo odmiennych stylów to wizytówka miasta.

Mając do wyboru Rzym i Paryż, zawsze wybiorę ten ostatni, za jego odważną nowoczesność z zachowaniem klasycznego rozsądku i smaku.
Chociaż Francuzi, to naród ksenofobicznych bufonów i trudno ich lubić, ich stolicę uważam za najpiękniejsze miasto świata! Kocham to miejsce i zawsze będę tam wracał, oczywiście w miarę zasobności portfela!
Jak mawiali starożytni Rzymianie, de gustibus non est disputandum, a miłość jest ślepa!



PS. Kierunkowskaz przed świąteczny, najładniejszy PeDeT w Paryżu, Galeries Lafayette przy ulicy, a jakże, Haussmanna, piękne galeryjki i fantastyczna kopuła, można przy okazji, wjeżdżając na ostatnie piętro dostać się na dach i  za darmo( wyjątkowa rzadkość) spojrzeć na panoramę Paryża.



I jeszcze mój osobisty filmik z Paryża, kręcony lata temu(sierpień1997), dla mnie sentymentalny, dla widzów raczej nieprofesjonalny i nudny.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Steve Gowin?

Czy Gowin będzie politycznym Stefkiem Jobsem, nie wiadomo,dałby Bóg! Nowa partia, ale z dużą szansą na sukces, to nie są ludzie znikąd,siedzą w polityce od dawna i mają bardzo określone poglądy. Komu zabiorą, a kto nie musi się bać? Proste, nawet bardzo, żelbeton z SLD nic nie straci, stare dziady z SB zawsze stukną obcasami i zagłosują na wskazanych Towarzyszy. Lewacy jedno i obojga płciowi od Palikota, bez obaw, elektorat pewny jak dwa razy dwa, nikt nie skruszeje. Strach POwinien paść na PO, tam jest jeszcze wielu porządnych, ale zasiedziałych, ożywczy zapach świeżego jabłka powinien ich rozbudzić i zapewne tak będzie. PiS nie jest zagrożony, obecny elektorat ustabilizowany na poziomie 25 -  30% , to jest maksimum, co mogą wyciągnąć. Zbyt wielka jest niechęć części wyborców do Jarosława. Wyborców podatnych na trwającą od lat bolszewicką propagandę nienawiści, lewackiego Salonu z Gazetą Wyborzą na czele. Okopany Kaczyński zareagował nerwowo i rozpoczął od ośmieszania inicjatywy Zielonego Jabłuszka, niesłusznie, bo ci ludzie, to potencjalny sojusznik, a ich sukces wyborczy jest moim zdaniem pewny. W mojej opinii należy wspierać tę inicjatywę ze wszystkich sił, bo inaczej klasę próżniaczych leni z PO zespoli żelbeton z SLD i zbudują nam taki bunkier, którego przez lata nic nie skruszy!

niedziela, 8 grudnia 2013

Priviet w Gdanskie


   Niedziele przedświąteczne, to wielki rozgardiasz sklepowy, ludzi w galeriach tłumy, wszyscy wystrojeni, jak kiedyś na niedzielnej sumie. Jednak modowo, nikt nie przebije „Ruskich z Kaliningrada”. Przyjeżdżają do nas na zakupy. Najbardziej rozpoznawalne wśród półek sklepowych są Rosjanki, odsztafirowane niemożebnie, ciuchy nowiutkie, pachnące i w większości bardzo eleganckie, tyle tylko, że u nas do sklepu na zakupy, nikt aż tak wystrzałowo się nie ubiera. Mężowie, narzeczeni, kochankowie, dziewczyn z Królewca również trzymają fason, ale są bardziej stonowani w ubiorze. Ten dysonans ubiorowy powoduje, że z dokładnością prawie stu procentową jestem w stanie namierzyć każdego zakupowego Ruska.
   Mały ruch graniczny, który wpuścił kaliningradczyków, między innymi do Gdańska, spowodował totalny i permanentny szturm wszystkich naszych sklepów i galerii handlowych przez rodzinne oddziały potomków Lenina. Kupują wszystko, co się da, buszują po Lidlach, Biedronkach, zaglądają do Sephory i Cloppenburga, okazja goni okazję, tam u siebie mają wszystko o wiele droższe! Szczególnie dogodne jest, to, że do Gdańska mają, niecałe 150 kilometrów, więc tańsze zakup to nieskomplikowana gratka. Dodatkowo wydaje się, że wyjazdy do Polski jest dla nich, swoistą formą nobilitacji, stąd odświętne ubiory i blichtr powalającej elegancji. Nie piszę złośliwie, w większości przypadków gustu kaliningradczykom można pozazdrościć.
   Rosyjski potop, to dla nas żaden kłopot, ruch przygraniczny większy, więc i koniunktura gospodarcza lepsza. Będąc na zakupach, zostawią coś w barach, hotelach, straganie z pamiątkami, zapłacą za parking, pójdą do kina, odwiedzą bezużyteczny wielki stadion, kupią bilety na koncert czy do filharmonii. Możliwości wydawania forsy jest wiele, a nam nic tylko się cieszyć.
   Skąd taki rozdźwięk cenowym, dlaczego u nich wszystko jest mocno droższe(z wyjątkiem paliwa, papierosów i wódki), czy to bariery celne, czy też haracze mafijne dla tamtejszych sklepów, nie wiem, ale ważne jest to, że dzięki temu, u nas się kręci.  

 

sobota, 7 grudnia 2013

Monatowa z ziemniakami


   Dzisiaj jarsko, dania ziemniaczane, nie żeby popierać wegetarian, ale tak sobie dla odmiany.
Ziemniaki jak wiadomo przywieziono z Ameryki, a w zamian za to, Indianie dostali koninę.

1.      Kotlety z kartofli (s. 535) Ugotowane kartofle przetrzeć przez rzadkie sito, wbić w stosunku 6-ciu kotletów dwa całe jaja, lub tylko same żółtka, a będą kotlety pulchniejsze; posolić, opieprzyć wymieszać dobrze razem i wyrabiać zgrabne, owalne, płaskie kotlety, które utarzać w mące, posmarować rozbitem jajkiem, opanierować bułką i smażyć na ładny złoty kolor. Podać do nich sos grzybkowy, pomidorowy, korniszonowy, kaparowy lub inny.

2.      Babki z kartofli (s. 537) Przetrzeć przez włosienne sito 10 gotowanych kartofli,  dodać dużą łyżkę świeżego masła utartego z trzema żółtkami, trzy łyżki tartego parmezanu lub ćwierć funta bryndzy liptawskiej, 2 łyżki kawaśnej śmietany, trochę soli, pieprzu, wymieszać dobrze razem, w końcu dodać pianę z pozostałych białek. Ponakładać tę masę do małych  foremek wysmarowanych masłem i wysypanych mąką i posmarowawszy z wierzchu jajem, piec w piecu przez 15 minut. Potem wyrzucić z foremek i podać z sosem w sosjerce wedle upodobania lub z przyrumienionem masłem z bułeczką. Bardzo eleganckie i samczne  paszteciki na post.

3.      Pączki kartoflane (s. 537) Litr ugotowanych kartofli przetrzeć przez włosienne sito, łyżkę masła utrzeć z czterema żółtkami, dodać trzy łyżki kwaśnej śmietany, jedną sparzoną, utartą  na tarku i uduszoną w maśle cebulę, trzy kopiaste łyżki mąki, trochę soli i pieprzu; wyrobić tę masę doskonale, która powinna być tak rzadka, jak ciasto drożdżowe na pączki, wymieszać w końcu z pianą z pozostałych białek i kłaść łyżką okrągłe kulki na rozpalony smalec lub masło na patelnię do smażenia dołków i smażyć, aż się ładnie przyrumienią.

4.      Sos kaparowy biały (s. 183) Zasmażyć na biało łyżkę mąki z łyżką masła, rozprowadzić rosołem lub smakiem z ryby. Garść kaparów wymoczyć w ciepłej wodzie, wrzucić  do sosu, zagotować, posolić do smaku, wcisnąć cytryny, dać troszkę skórki cytrynowej otartej za tarku, a przed wydaniem zaciągnąć dwoma żółtkami. Sos ten podaje się do potrawek cielęcych, z drobiu, lub do ryb gotowanych.

5.      Sos kaparowy rumiany (s. 183) Zrobić rumianą zasmażkę z łyżki mąki i masła, rozprowadzić rosołem lub buljonem, dodać dla ciemniejszego koloru łyżeczkę karmelu, posolić, wcisnąć cytryny,  wsypać trochę cukru do smaku i garść wymoczonych kaparów. Niech się pół godziny wysadzi do potrzebnej gęstości. Podaje się do kotletów cielęcych, sznycli wołowych, bitek wołowych, sztuki mięsa etc.
 
Ziemniaczanych przyjemności!

Walt Disney - urodziny wizjonera

Kilka dni temu minęła kolejna rocznica urodzin 
Walta Disneya (5 grudnia 1901 - 15 grudnia 1966), geniusza animacji. Co prawda pierwszą postacią kreskówki był kot Felix, ale do masowej wyobraźni dzieci,  tych z mojego pokolenia przeszły Myszka Miki i Kaczor Donald! Disney ożywił je swoją inwencją i nadał niezapomniany styl. 
Pierwotnie, Mickey Mouse mówiła głosem Walta i podobno miała też jego charakter. 
Piękny i niezapomniany film, Królewna Śnieżka, to obrazy z lat 30.mój Tata jako pachole, oglądał go jeszcze przed wojną w kinie! 
Oprócz łagodnej kreski i świetnej animacji, filmom mistrza towarzyszyła bajeczna muzyka. 
Działalność wytwórni Walta Disneya można podzielić na dwa okresy, pierwszy od powstania firmy do śmierci założyciela i drugi który z wieloma przeobrażeniami i perturbacjami trwa do dziś. 
Po śmierci Wielkiego Walta, wytwórnia stała się zwykłą fabryką filmów, niestety bez duszy swego genialnego twórcy, obrazy były sprawne warsztatowo i "miłe dla oka" ale, to już nie było to!
Zaraz po przedwczesnej śmierci Disneya, krążyła plotka, że kazał swoje ciało zamrozić, aby w nieznanej bliżej przyszłości, cudowna medycyna mogła go ponownie ożywić i wyleczyć, oczywiście była to wierutna bzdura. 
Filmy animowane tworzone przez Mistrza do dzisiaj są niedoścignionym wzorem dla innych twórców, a czas kiedy każda z rysunkowych postaci miała ludzką duszę bezpowrotnie odpłynął wraz z odchodzącą z ziemskiego padołu duszą Walta Disneya.

piątek, 6 grudnia 2013

Moje ulubione sądtraki

Na początku nie na temat, bo za oknem mikołajowo wieje śniegiem, miło wtedy usiąść w domu i pomyśleć o ciepłych krajach. Kto może niech zmyka na Kanary, przed samymi świętami all inclusive a 1400,-  PLN od osoby. Jak by co służę namiarami:-)


Najpiękniejsza muzyka filmowa, zestaw obowiązkowy i bardzo subiektywny. Muzyka w klasycznym filmie, powinna wtopić się w ekran i stanowić jedność z obrazem. Jednak zdarzają się wybitne wyjątki, w których melodie bywają równorzędnym partnerem obrazu, a nieraz swym pięknem przerastają go.

Poniżej muzyczne przypadki dwunastu filmów. 

Na początek wspaniały, Moon River, Henry Manciniego ze Śniadania u Tiffany’ego(1961)
 
Dwa Oskary dla kompozytora, za muzykę i piosenkę. Film Blake Edwardsa, na podstawie prozy Trumana Capote’a, miły dla oka, ale nie wybitny. Audrey Hepburn zjawiskowa, ma swoisty urok holenderskiej mimozy, nie jest jednak w moim typie:
 
Drugie miejsce, na mojej liście evergreenów, New York, New York(1977), nuci mi w głowie przynajmniej raz w tygodniu!
Film Martina Scorsese pod tym samym tytułem, muzyka Johna Kandera, słowa Freda Ebba. Obraz poszedł w zapomnienie, piosenka błyszczy na całym świecie. W filmie wykonywała ją Lizza Minelli (jej twarz kojarzy mi się z Myszką Miki). Moim zdaniem perfekcyjnie.
 
Numer trzy, ścieżka z filmu Absolwent, balsam. Soundtrack w wykonaniu duetu Simon and Garfunkel, zawiera między innymi utwory.

 The Sound of Silence oraz Scarborough Fair
 

a także, Mrs. Robinson
 
Numer cztery, film uhonorowany, aż trzema Oskarami, Grek Zorba, Michalisa Kakojanisa z Anthony Quinnem, Meksykaninem udającym Greka. Taniec Sirtaki, z muzyką Mikisa Theodorakisa. Obraz z 1964 r.
 
I jeszcze raz to samo, ale w wykonaniu mojej ulubionej piosenkarki, tym razem bosonogiej, Dalidy,
 
Miejsce piąte, Czarnoksiężnik z Oz i piosenka Over the Rainbow, w wykonaniu młodziutkiej Judy Garland, za parę lat mamusi Lizzy Minelli. Dalej już cytat z Wikipedii.
Over the Rainbow (często określana jako Somewhere Over the Rainbow) – klasyczna ballada napisana przez Harolda Arlena i E. Y. Harburga do filmu Czarnoksiężnik z Oz z 1939 roku. Stała się ona sztandarową piosenką Judy Garland, która nagrała ją jako pierwsza. Stała się wkrótce standardem zarówno w wersji wokalnej, jak i instrumentalnej i znalazła się w repertuarze takich sław muzycznych jak Les Paul, Ray Charles, Frank Sinatra, Jimi Hendrix, Eric Clapton, Jimmy Scott, Norah Jones, Queen, Céline Dion, Guns N’ Roses, Eva Cassidy, Bob Marley i wielu innych.
Mój typ wykonawcy, to  Israel „IZ” Kamakawiwo, grubasek z Hawajów
 
Niestety umarło się biedakowi, ładnych parę lat temu.

Sześć, sentymentalne Que Sera Sera, autorstwa Jay Livingstona i Ray Evansa, mistrzowsko zaśpiewana przez wieczną dziewczynkę Ameryki, Doris Day. Motyw z filmu Hitchcocka „Człowiek który wiedział za dużo” (1956).
Uwaga, uwaga, Oskar dla tej właśnie piosenki.
 

To samo, tylko bardziej melodyjnie.
 
Swoją drogą, smutne, że filmy mistrza Alfreda tak bardzo się zestarzały. Jako ich wieloletni wielbiciel ubolewam, że niestety, zbyt rozwlekła jak na dzisiejsze czasy fabuła, zabiła sławny suspens!!!

Siódme, równorzędne z szóstym, Doktor Żywago(1965)  Davida Leana, film z Egipcjaninem Omarem Sharifem, w roli tytułowego ruska. Przepiękne Somewhere, My Love (Lara’s Theme) autorstwa Maurice Jarre’a. Sam film, przydługi i nudny, nakręcony na fali euforii Pasternakiem, wyklętym przez Sowiety.
 
Miejsca ósme, siedem Oskarów dla, Mostu na rzece Kwai(1957), Davida Leana i nieśmiertelny Marsz Pułkownika Bogeya (Colonel Bogey March) skomponowany przez Malcolma Arnolda – Oskar również za muzykę!
 
Dziewięć, W samo południe(1952), sławnego Freda Zinnemanna z muzyką samego Dymitra Tiomkina, cztery Oskary, w tym dwa muzyczne - jeden za muzykę, a drugi za piosenkę High Noon (muzyka Dymitr Tiomkin, słowa Ned Washington, a śpiewał Tex Ritter). W  filmie pierwszą poważną rolę u boku gwiazdora tamtych lat, Gary Coopera, zagrała piękna Grace Kelly, późniejsza Księżna Monaco.
 
Dziesięć, jeszcze jeden western, ale nie mogę go pominąć. Rio Bravo(1959), Howarda Hawksa z muzyką Dymitra Tiomkina i duetową balladą, My Rifle, My Pony and Me. Wykonują śpiewający aktorzy, czy raczej „aktorujący” piosenkarze, gwiazdorski już wtedy Dean Martin i młody Ricky Nelson
 
Jedenaście, 1492 Conqest of Paradise, Ridleya Scota, muzyka Vangelisa, tytułowa Wyprawa do Raju, jest dla mnie szczególnie miła, bo była na pierwszej płycie CD jaką kupiłem.


Dwanaście, zamykająca stawkę, Różowa Pantera(1964), Blakea Edwardsa z tematem przewodnim Henry Manciniego.
 

Na tym koniec, moja lista w rzeczywistości jest o wiele, wiele dłuższa!

 
PS. Na osobną notkę zasługuje najwybitniejszy (według mnie) współczesny kompozytor muzyki rozrywkowej Andrew Lloyd Webber (sir Andrew).