piątek, 14 lutego 2014

Ostatnia strona Dziennika...

Pisałem nieprzerwanie od 14 października ubiegłego roku, zachowując konwencję dziennika i wpisując się do niego codziennie, z wyjątkiem kilku niedziel. Teksty były różne, krótsze i trochę dłuższe, sensowne i nieco mniej. Systematyka codzienna wymagała ciągłego poszukiwania tematów, co też rzutowało na ich atrakcyjność. W końcu stwierdziłem, że cztery miesiące permanentnetnego przynudzania, to aż nadto. Dlatego dzisiaj zapisuję ostatnią kartkę Dziennika Ignoranta i odstawiam go na półkę. Dziękuję Czytelnikom za wytrwałość i cierpliwość.
Przyznam, że ekshibicjonistyczne pisanie bardzo wciąga, dlatego nie zarzucam go ostatecznie, ale zmieniam formułę na mniej intensywną. Nowy blog nazwałem "Okiem ignoranta" i będę się w nim produkował z mniejszą systematycznością.



I ten aktualny (2022/2023), a między nimi dużo, dużo, więcej:-)



Moi ekranowi ulubieńcy

Każdy ma swoje typy, lubi i z przyjemnością ogląda, jak zwykle o gustach się nie dyskutuje.
Akorki i aktorzy, zagraniczni, lecz z naszych póki co trudno wybrać.
  1. Cary Grant (Archibald Alec Leach ) - Anglik - 1904 - 1986
  2. Louis de Funes (Louis Germain David de Funès de Galarza) - Francuzo - Hiszpan - 1914 - 1983
  3. David Niven (James David Graham Niven) - Anglik - 1910 - 1983
  4. Meryl Streep (Mary Louise Streep) - ur. 22 czerwca 1949 -Amerykanka - mimo jej lewackich poglądów bardzo ją lubię - kogoś mi przypomina;-)
  5. Roger Moor (Sir Roger George Moore) - Anglik - ur. 14 października 1927
  6. Doris Day(Doris Mary Ann Kappelhoff) - Amerykanka - ur. 3 kwietnia 1924
  7. Jamie Lee Curtis (Jamie Lee Curtis, Baronowa Haden-Guest) - Amerykanka - ur. 22 listopada 1958
  8. Margaret Rutherford (Damm-tytył Szlachecki dla Pań-Margaret Taylor Rutherford) - Angielka 1892 - 1972
  9. Jean-Paul Belmondo - Francuz - ur. 9 kwietnia 1933
  10. Goldie Hawn (Goldie Jeanne Hawn) - Amerykańska Żydówka - ur. 21 listopada 1945
  11. Clint Eastwood - Amerykanin - ur. 31 maja 1930
  12. Marie Charlotte Rampling - brytyjka(OBE) - ur. 5 lutego 1946 - nie za aktorstwo, ale za super rozbierane sesje m.in. przed obrazem Mony Lisy w Luwrze - w wieku 63 lat!!!

PS. Uszlachcanie zasłużonego pospólstwa, jest u Anglików nagminne, bo tak właśnie rodzą się nowe elity, u Francuzów namiastką zmiażdżonej arystokracji(no bez przesady, a restauracja Burbonów), pozostaje Legia Honorowa! Czy nasz Orzeł Biały aż tak nobilituje?
Swoją drogą ocean szlacheckich honorów jakimi traktuje komediantów i twórców pop kultury, 
Królowa Elżbieta II, wydaje się bardzo, ale to bardzo mocno przesadzony.

Walentynki vs Dzień Kobiet

Dzisiejsze Walentynki przywędrowały do nas zza oceanu, a Dzień Kobiet z Moskwy. Co by nie mówić o szlachetnym rodowodzie Międzynarodowego Dnia, to wyświęcili je Sowieci. Do dzisiaj w Rosji i pewnie też republikach takich jak Ukraina, z tej okazji władza funduje ludowi, aż dwa dni wolne od pracy. Po tak wielkim Święcie, trzeba solidnie wytrzeźwieć! Tak za komuny było i u nas, tabuny szemranych dżentelnenów z nieodłącznie zwiędniętym tulipanem w dłoni, przez cały "świąteczny" dzień szukały okazji, do wypitki, czyli złożenia życzeń koleżankom z pracy. W zakładach, było tak, koledzy tulipka, a Panie Koleżanki, napitki i huczną balangę. Wiem co mówię, swego czasu pracowałem w Dziale Socjalnym dużej socjalistycznej firmy. W czasach kryzysu, zakład fundował swym Paniom, po dwie pary seksownych majtek z froty, a innego roku rajstopy, ech to dopiero musiała być radość ze wspólnego koleżeńskiego przymierzania!
Walentynki, nieobecne za komuny, przetransponowane dla zwiększenia obrotów handlowych, czerwone serduszka, kartki, gadżety, atakują zewsząd. Restauracje, kina, kluby organizują specjalne imprezy, a skołowane chłopy choćby nie chciały, to i tak muszą dnia tego być dla swojej wybranki Aniołem Miłości.
Co by nie mówić oba Święta, dotyczą Pań, ale Ósmego Marca, to faceci oczekiwali(i pewno oczkują)uroczystej fety, albo czegoś więcej, a w Walentynki to chłopy muszą wykazać się inwencją i nadskakiwać swym wybrankom. Dlatego gwoli sprawiedliwości dziejowej, zdecydowanie wybieram WALENTYNKI!

PS. "Walentynki, dzień kretyna i kretynki!" Tak napisał mój Brat Antoni i chyba to on ma racje!

czwartek, 13 lutego 2014

Fajny film dzisiaj widziałem...

Jack Strong, dobry a nawet bardzo, oczywiście odbiór subiektywny i z wieczną nutką podziwu dla głównego bohatera. Znam Jego historię od pierwszych chwil, kiedy już można było ją opowiadać. Stąd moje wzruszenie w kilku mometntach filmu, a do ckliwych raczej nie należę. Postacie dobrane idealnie, klimat tamtych dni, to perfekcja scenograficzna. Fizyczne podobieństwo do oryginałów jest wręcz szokujące, Kukliński co prawda o wiele za wysoki, ale to tylko szczegół (miał 1,67 m). Dla nie znających dramatu Pułkownika, świetnie opowiedziana historia szpiegowska. Warto obejrzeć i zastanowić się jak to było i kto zasłużył na miano bohatera, Kukliński czy Jaruzelski i jego do dziś ujadające psy. Zdecydowanie polecam. Pasikowski, którego do tej pory nie "trawiłem", za Psy i przede wszystkim za Pokłosie, w tym filmie pokazał klasę.

PS. Drobiazgi, Jaruzelski w tamtych czasach był generałem trzy gwiazdkowym a nie cztero(chyba?). Starszego syna Pułkownika, sowieci rozjechali na dziedzińcu amerykańskiego kampusu, samochodem osobowym(i spokojnie odjechali), a nie jak w filmie ciężarówką na autostradzie, ale to zapewne symbol, bo już kilku" niepokornych" zmiażdżyły na naszych drogach, białoruskie ciężarówki!!!


Motoryzacyjne qui pro quo

Jakie są najgorsze auta na świecie, wszystkie na "F", fiaty, fordy i francuskie. Stary i znany wszystkim złośliwy dowcip, miał w sobie dużo racji. Jednak, czy obecnie w czasach tak wielkiej unifikacji możemy mówić o narodowej marce. Jeśli już to chyba tylko o Mercedesie i BMW, bo wszystko inne jest składane z różnych międzynarodowych części, a to wspólna płyta podłogowa, a to prawie taki sam silnik, że o innych duperelach już nie wspomnę. Reżimy techniczne i standardy kontroli jakości, wszędzie jednolite, materiały do produkcji jednakie, tak żeby nie psuł się jeden z drugim do końca gwarancji, a potem to już jazda bez trzymanki. Zresztą i na gwarancji równo i dokładnie golą klienta za autoryzowane przeglądy. Dlatego nie widzę różnicy pomiędzy pogardzaną KIĄ a przereklamowaną Toyotą, czy innym VW, to wszystko ma chodzić tylko do czasu, po pięciu latach szanowny kliencie przybiegniesz do nas po nowe autko i już. Oczywiści moje rozważania dotyczą pojazdów klasy średniej i niższej, bo jednak górna półka, a przede wszystkim Mercedes i BMW są jakościowo nie do wyprzedzenia. Pozostałe luksusy już mniej, bardzo źle z oczu patrzy koncernowi z Ingolstadt produkującej swego czasu podłe auta DKW, popularnie Dykta Klej i Woda, czyli dzisiejszemu nuworyszowi na Salonach, marce Audi. Niewiele lepiej przedstawia się sprawa Dam Upadłych z Albionu, powyprzedawali co lepsze kąski niebywałym parweniuszom. Zdaje się, że właścicielem Jaguara( nie wiem co z Rolls Royce'm) jest hinduski koncern Tata, produkujący najtańsze autka świata. Szewedzki Volvo oddał się Chińczykom, Saab upadł całkiem i chyba już się nie podniesie. O Lexusach i innych fanaberiach z Dalekiego Wschodu, lepiej nie mówić, szlachectwo mocno naciągane. Jakie są najbrzydsze samochody na świecie, oczywiście NISSANy, co model, to większy potworek, przyjrzyjcie się nim z bliska, w tym koncernie bossowie zupełnie stracili poczucie piękna. Jedyny strawny w rodzinie Nissana jest Quashqai. Co do piękna i stylu, to Amerykanie też nigdy nie brylowali. U nich wszystkie auta muszą być wielkie i topornie klockowate, ale cóż wymagać od miłośników fast foodów. Jedyny amerykański wyjątek, to Ford Mustang i ostatnio, elektryczna Tesla, ale to mimo wszystko potwierdza regułę. Lekkość i piękna sylwetka to dominanta Włochów, ale cóż z tego kiedy ich produkty w całym świecie pozostają synonimem totalnej zawodności.
Tak to się w tym motoryzacyjnym światku całkiem sprawnie kręci, a producenci paliw zacierają ręce, od ponad stu lat, frajerzy jeździcie na naszej ropie i niech to trwa jak najdłużej. Aletrnatywa dla aut spalinowych czyli pojazdy na inne tanie paliwo, ha, ha, ha mamy ale głęboko ukryte w przepastnych sejfach!!!





środa, 12 lutego 2014

Z pampersem przez A1

Nie często wojażuję naszymi sławnymi autostradami, jednak dzisiaj przejechałem ponad 200 km. Krótka podróż na południe kraju i powrót do domu tą samą drogą. Kilka wrażeń z naszej kochanej A1. Wydłużyli ją aż do Pikutkowa, śmieszna nazwa, ale to wioska pod Włocławkiem. Według stanu na dziś, nowe 40 km jest póki co bezpłatne, płacimy jedynie za ok. 160 kilometrowy przejazd, od Torunia do Gdańska. Kosztuje to 29,90 zł. Dwieście kilometrów sprawnej jazdy, to już duża oszczędność podróżnego czasu, niestety nie pieniędzy, bo co zaoszczędzimy na płynnej jeździe, to wydamy z nawiązką na myto. Jednak nie ma co narzekać, coś, za coś, a czas to pieniądz. Po drodze coraz więcej przydrożnej infrastruktury i jakby trochę więcej aut. Jeszcze rok temu było tam bardzo pusto. Na postojach, tych ze stacjami paliw dziłają już Mc Donald's i KFC. Miejsc wypoczynku tzw. MOP. jest po drodze bardzo dużo, nieraz zdarzają się nawet co 5 kilometrów. Opócz stolików i ławeczek oferują, schludne toalety, no i oczywiście pod dostatkiem miejsc parkingowych. Stacje benzynowe, to już "towar" bardziej reglamentowany, spotykamy je po drodze, co ok. 50 km. W sumie na ponad 200 km autostrady od Gdańska do Pikutkowa jest 14 zjazdów do miejscowości.
Podczas jednego z postojów, zaszedłem na małe zakupy do stacji Lotos. Oprócz zwyczajowej korporacyjnej formułki, "Witamy na stacji Lotos", kasująca mnie Pani zaproponowała dodatkowo...pampersa?!!!?
Mocno zdziwiony, już chciałem wypalić, że jednak jeżdżę z przerwami na sikanie(no i chyba mimo wszystko, tak staro nie wyglądam!) i pampersa nie potrzebuję! Po chwili jednak zaskoczyłem, nie o pampersa chodziło, lecz o ciasteczko Knoppersa! Ech człowiek z wiekiem robi się coraz bardziej głuchy!

Ulubione marki, gadżety i inne nawyki

Przyzwyczajenie, przekonanie, sentyment lub smutna konieczność tym kieruje się prawie każdy w doborze przedmiotów codziennego użytku. Każdy ma swoja ulubioną markę, sprecyzowany gust i własny niepowtarzalny styl. Nie jest ważne, czy biedny jesteś, czy bogaty, zawsze starasz się wybrać to co lubisz. O wszystkim oczywiście decyduje zasobność portfela. Jednak wybór przeważnie jest, czy to w Biedronce, czy w sklepie na Piątej Aleii w Nowym Jorku. Nawet jeśli cię nie stać, zawsze można pomarzyć, ale większość wie czego pragnie i o czym marzy(pomijam tutaj sferę uczuć wyższych i skupiam się na materii). Oto mój nie poukładany, ale osobisty, spis doczesnych przedmiotów godnych polecenia.
  1. Kawa, tylko rozpuszczalna bez specjalnych wskazań, ale najrozsądniejsza pozostaje Nescafe.
  2. Dżinsy, najstarsza na świecie marka, Levi Strauss, oczywiści w klaszycznym wydaniu.
  3. Garnitury, tylko z firmy Bytom, najlepsze w Polsce, a cena zawsze rozsądna.
  4. Buty do biegania, tylko firma Nike, chyba bardziej z sentymentu, ale może nie koniecznie, niektóre modele bardzo wytrzymałe.
  5. Auta, Ford Mondeo, tylko z sentymenu, wiele lat jeździłem, prywatnie i służbowo.
  6. Aparaty foto, lustrzanki, Canon.
  7. Aparaty foto kompakt, Sony.
  8. Kamera, Sony.
  9. Komórka, niestety siła przyzwyczajenia iPhon, chociaż firmy nie lubię za zdzierstwo i nachalną reklamę.
  10. Krem i prysznic, Dove.
  11. Laptopy Dell, chociaż mocno się swego czasu zaiwodłem, jednak z sentymentu.
  12. Buty codzienne, Ecco, ale tylko wybrane modele, ostatnio z wzornictwem u nich jest bardzo źle.
  13. Zegarki, Tissot, cena rozsądna a marka solidna.
  14. Długopisy, cienkopisy, najtańsze ale poręczne, przeważnie je gubię i zwsze mam zapas w którejś kieszeni.
  15. Jeśli muszka, to tylko wiązana, zawiązać muchę to nie takie łatwe jak krawat.
  16. Lodówki, zamrażarki, pralki - dowolnej firmy i tak się najdalej po 5 latach rozpadnie.
  17. Telewizory, nie ma wiodącej marki, czy to Sony, czy LG i tak wszytko robią na tych samych chińskich podzespołach. Wybrałbym LG, bo nie płacę za brand a serwis tańszy ponieważ  produkcja krajowa z Mławy.
  18. Ulubiona plaża, Jelitkowo wejście nr 65.
  19. Ulubiona tawerna, Klipper, wejście na plażę nr 65.
  20. Jeśli fast food, to KFC.
  21. Ulubiona ulica w Gdańsku - Piwna.
  22. Kultowa książka z dzieciństwa: Karolcia, Marii Kruger.
  23. Ulubiona postać z kreskówek - Kaczor Donald.
  24. Ulubiona woda toaletowa Aqa di Gio, zawsze ta sama od kilkunastu lat.
  25. I inne...................................................................................................... 


Na tym mój osobisty zestaw zakończę, a ponieważ była to swoista blogerska "zapchajdziura" za poświęcony czas, ewentualnym czytelnikom serdecznie dziękuję.






wtorek, 11 lutego 2014

Lodowisko czyli smaki lodowe w PRL.

Lata 60. i 70. ubiegłego wieku, w Polsce zgrzebny, a potem bardziej przypudrowany socjalizm, pacholęciem wtedy byłem i z konsumpcyjnych uciech życia pamiętam moją namiętność do lodów.
Cóż królowało na lodowej arenie Gdańska - Wrzeszcza? Lody Calypso, najpopularniejsze i dostępne w wielu punktach, sprzedawane z białych stojących skrzynek z niebieskim napisem Calypso. Wyrób był gdański i bardzo smaczny. Lody klockowate w kształcie i owinięte w sreberko, przed spożyciem należało nabić je na płaski patyczek, z następnie lizać. Smaki trzy, śmietankowe i kakaowe 'a 2.60 i kawowe 'a 3 zł. Mój typ, to kakaowe. Kupowało się najczęściej we Wrzeszczu przy Domu Towarowym PDT, tam zawsze pod filarem stał lodziarz. Ciekawostka, dla utrzymania mrozu, do białych skrzynek, autami dowozili tzw. suchy lód, czyli zamarzniete CO2, wygodne to było, bo przy topnieniu gaz ulatniał się a nie topił. Na mojej liście Calypso, to numer jeden, smakowo pyszne, teraz już takich nie ma.
Od święta odwiedzaliśmy z Rodzicami lodziarnie, a było ich we Wrzeszczu kilka. Roma koło PDTu, Eskimos koło rynku i najlepsza według mnie ciastkarnio lodziarnia p.Jana Papugi. Nazwę też jakąś miała, ale my chodziliśmy po prostu do Papugi. Papuga miał swój przybytek vis a vis konsulatu chińskiego. Skąd ten sentyment, to proste, Rodzice w narzeczeństwie tam chodzili, Mama studiując na Akademii Medycznej mieszkała u Cioci zaraz niedaleko na ul. Parkowej, przemianowanej potem na Boh. Getta, a Tata studiując na Politechnice też do Papugi miał trzy kroki. Mówiac krótko, jeszcze przed urodzieniem byliśmy rodzinnie zwiazani z tym miejscem. Lody tam były klasyczne o wielu smakach, nakładane kulkami na rożek, wyróżnikiem Papugi było to, że pierwsza gałka, była półtora raza większa od normalnej. Smaki, uzależniowne od pory roku. W tym miejscu należy zaznaczyć, że o takiej różnorodności jak obecnie można było tylko pomażyć. Królowały śmietankowe, malaga, kawowe, a z owocowych truskawkowe. Nawet pistacjowych wtedy nigdzie nie było.
Natomiast na gościnnie lodowe występy wyjeżdżało się do Sopotu, lub jak mówiła Babcia Wandzia do Zoppot. Tutaj królem Monciaka był Włoch, Italiański jeniec wojenny, który osiadł w Gdańsku, a w Sopocie założył najsłynniejszą w PRLu lodziarnię. W sezonie do Włocha ustawiały się tasiemcowe kolejki, daleko, daleko wychodzące za cukiernę. Bywały dni, że ogonek sięgał prawie do pobliskiego Galluxu w którym teraz mieści się kawiarnia Farbera. U Włocha pachniało innością. Aby dostać lody lub kawę, najpierw trzeba było zapłacić w kasie, gdzie siedziała zawsze ta sama smutna pani, zapewne żona właściela i w zależności od zamówienia wręczała różnokolorowe żetony. Dopiero za żeton otrzymywałeś zamówioną porcję. Sam Włoch co i rusz pojawiał się za ladą aby z ostentacją zamieszać wielką drewnianą łyżką w maszynie kręcącej świeżą partię lodów. To był rytuał, pamiętam ile razy kupowaliśmy tam lody, a do Sopotu jeździło się dosyć rzadko, zawsze pojawiał sie Włoch aby zamieszć łychą w maszynie. Dopowiem, że dziewczyny wydające lody, to był dopiero "pierwyj sort" z daszkami na głowach, uśmiechnięte, zadbane, co jedna to ładniejsza. Pewnie, pracować u Włocha to wtedy bylo COŚ! W pewnym momencie, gdzieś w połowie Gierka, zaczęła się moda na włoskie lody Carpigiani. Produkowali je w ulicznych automatach z których wychodziły dwukolowrowe, kawowo śmietankowe kręcone stożki. Pani obsługujaca wychylała żołtą dźwignię i na podstawiony rożek wylatywała przepięknie dwukolorawa lodowa chlapa. Tak, chlapa, te lody były tak mało gęste, że prawie od razu zaczynały kapać, często i gęsto zalewając dłonie trzymających je w garści klientów. Zdarzył się rok, że kolejki do Włocha i do lodów Carpigiani były równie długie, no cóż taka jest cena nowości. Trawało to jednak krótko, już po miesiącu wszystko wróciło do normy, spod budki Carpigiani kolejki zniknęły, a do Włocha pozostały niezmiennie długie. Jak twierdzą smakosze z tamych lat, ja pacholę kawy wtedy nie piłem, kawa serwowana u Włocha była najlepsza w Polsce. Tak swego czasu twierdził, było nie było swojak urodzony w Gdyni, czyli Jacek Fedorowicz. Z mrożoności Sopotu należy jeszcze wspomnieć o lodach Cassate. Był to wielowarstwowy tort lodowy, sprzedawany w cukierni przy Grand Hotelu, ale to już był szczyt dziecięcego luksusu, wielce sporadyczny.
Powróćmy jeszcze do czasów wakacji, bo konsumpcja lodów była wtedy najbardziej inetnsywna. Jak co roku wakacje spędzaliśm u Dziadków w Olsztynku. Miasteczko skromne, jednyna cukiernia w centrum, którą odwiedzaliśmy bardzo regularnie. Ciekawostką tejże był sposób serwowania lodów, gdzie indziej przez nas nie spotykany. Gałki lodowe podawano nie w rożkach, ale wkładano pomiędzy dwa kwadratowe wafle. Ten patent był trochę uciążliwy, bo żeby się nie pochlapać topianiejącą szybko zawartością, trzeba było lizać je na okrągło.
No cóż czasy się zmieniły, lodów i kolorów lodowych jest teraz co niemiara, a wszystkie one trwałe są niebywale, wytrzymują pół roku, a nawet rok, niestety to wszystko chemia. Dlatego przestałem nawet próbować, jeśli już to tylko we Włoszech.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Połączyć Trójmiasto!

88 lat temu Gdynia, 10 lutego 1926 r. kaszubska wieś rybacka otrzymała prawa miejskie. Postawiono najnowocześniejszy na ówczesnym Bałtyku port handlowy, zbudowano piękne i nowoczesne miasto, stąd też Marynarka Wojenna RP, rozwijała swe bojowe skrzydła. Gdynia stanowiła swoiste antidotum na wrogi Rzczypospolitej Gdańsk, Wolne Miasto, rządzone twardą ręką przez Niemców. Przedwojenny port handlowy w Gdyni był silną i skuteczną konkurencją dla Nowego Portu w Gdańsku. Wiele krwi napsuliśmy Niemcom, przechwytując wiele morskich ładunków. Wojnę handlową z Gdańskiem Gdynia wtedy podjęła i wygrywała. Niestety przyszedł wrzesień 1939 i wszystko się skończyło.
Po wojnie miasta "wróciły do macierzy" cóż to znaczy, na małym terenie operują dwa porty handlowe, jak to pogodzić, za komuny były jakieś odgórne ustalenia, ale teraz jest wolna amerykanka. Oba porty i oba miasta jak przed wojną konkurują ze sobą. Oczywiście oficjalnie nikt tego nie powie, stanowimy przecież rozsądnie funkcjonujący system miast z Sopotem w środku. W rzeczywistości Prezydenci Gdańska i Gdyni bardzo się nielubią, a to przekłada się na niezbyt dobrze układającą się współpracę. Wspólnego biletu trójmiejskiego jak nie było tak nie ma. Dla gdyńskich taksówek, Sopot to już tzw. II Strefa, czyli klient płaci kierowcy za powrót, jakby jechał na totalne zadupie. W drugą stronę działa to oczywiście tak samo. W odpowiedzi na rozbudowujące się gdańskie lotnisko w Rębiechowie, prezydent Gdyni wymyślił swoje własne w Babich Dołach na miejscu nie istniejącego już lotniska Marynarki Wojennej. Wspólna droga alternatywna dla głównej łączącej wszystkie trzy miasta i totalnie zakorkowanej nie powstanie, tym razem Miasto Sopot nie wyraziło zgody. Ścieżki rowerowe, kompletnie nie skorelowane itd, itp. szkoda pisać.
  Jaka jest na to rada? Powołać wspólny Zarząd Trójmiasta, niech rządzi całością, bez oglądania się na partykularne interesy mniejszych społeczności i szkodliwych dla miast osobistych anizmozji włodarzy.

PS. Ciekawostka, przedwojenny Sopot stanowił integralną część Wolnego Miasta Gdańska, co do dziś widać w zachowanej z tamtych czasów numeracji domów, przy głównej arteri tego miasta. Numery lokali przy ul. Niepodległości patrząc od strony Gdańska, zaczynają się od numerów 618 lub 620 i są kontynuacją łączącej się z Niepodległości  gdańskiej ul. Grunwaldzkiej.

Soczi - obraz upadłego Imperium

Zimowe Igrzyska AD 2014, siedem lat przygotowań, wydane miliardy dolarów(50), zadęcie do potęgi n-tej, wielki napompowany imperialny balon. Car kazał zadziwić świat potęgą swego kraju, więc wierni oligarchowie dwoili się i troili, aby spełnić kaprys Władcy. Przy okazji nieźle się nachapali inwestycyjnych dolarów. Przed uroczystością otwarcia, świat wstrzymał oddech, takiego zaineresowania nie wzbudziła do tej pory żadna olimpiada. I cóż się okazało, na oczach miliardów, nie odpaliły na niebie wszystkie koła olimpijskie, Polskę powiekszyli o Kaliningrad, a Premier Miedwiediew smacznie spał podczas uroczystości. Na domiar złego, olimpijczycy i goście taplają się w zalewającym ulice błocie, a brak ciepłej wody i inne nieoróbki w hotelach wkurzają prawie wszystkich. Jakie wnioski możemy wyciągnąć, ogólny bajzel, to znak firmowy tego kraju. Skoro nawet na pokaz nie są w stanie się zmobilizować, to jak u nich wygląda codzienność. Imperialny balon pękł już podczas uroczytego otwarcia i ukazał degrengoladę państwa które w rzeczywisości chyli się ku upadkowi, jeszcze pomachają głowicą, gdzieś tam zwodują okręt podwodny, ale to wszystko drutem wiązane i zaraz się rozpadnie. Za dwadziścia parę lat śladu po "Imperium" nie będzie, ostanie się tylko małe Księstwo Moskiewskie.

PS. Bardzo przypadł mi do gustu, publikowany w inetrnecie, projekt dwuosobowej toalety, po prostu dwie muszle klozetowe zainstalowane obok siebie, to zapewne propozycja nowej formuły wspólnego spędzania czasu z przyjaciółmi, pomyślałem. Jednak Karol mnie zgasił i bardzo celnie zauważył, że pewno przed realizacją ruscy projetanci przejrzeli wiele zdjęć nowoczesnych łazienek i toalet i nieoparznie bidet pomylił im się z klozetem.

Dane statystyczne, nie pozostawiają złudzeń, druga część artykułu.




niedziela, 9 lutego 2014

NKPP Premierem?!

   Media spekulują, po eurowyborach, mocno zgrany Tusk z błogosławieństwem Cioci Merkel do Brukseli, a Najładniejsza Kobieta Polskiej Polityki na stołek Premiera. Cienko jakoś to widzę, kobitka jest ładna, a i do niszowego Ministerstwa też się nadaje, jednak żeby z Maskotki robić Pierwszego Ministra, to bardzo duże nieporozumienie. Blondi Bieńkowska osiągnęła już swój szczyt i dalej szczytować już nie powinna. W ostatnim tygodniu hucznie fetowała swoją pięćdziesiątkę i za to że w tym wieku tak ładnie wygląda należą jej sie wielkie słowa uznania. Sto lat Pani Premier!

Internetowy przegląd tygodnia

Ciekawostaka przyrodnicza z Jastarni

http://wiadomosci.onet.pl/ciekawostki/lodowe-kule-na-plazy-w-jastarni/jwshj

O poniedziałkowym, zgodnym z prawem rozboju.

http://niezalezna.pl/51406-polska-na-skraju-bankructwa-tuskowi-brakuje-pieniedzy-teraz-siega-juz-do-naszych-kieszeni

E 4-B - Boeing, który może przez tydzień przebywać w powietrzu.

 
Paweł Zyzak, o dziwnych ścieżkach Orbana.
 
Nowy znaczek Poczty Polskiej jest tak okropny, że z sentymentem wspominam stary. Jednak wiadomo, że każdy tzw. rebranding, to wielkie pieniądze dla "Szwagra".
 
http://wpolityce.pl/artykuly/73312-prezes-poczty-polskiej-faktycznie-nie-jest-harrym-potterem-ale-nie-musi-nim-byc-wystarczyloby-rozsadniej-wydawac-pieniadze


No takiego magla u Jaruzela, to bym się nie spodziewał



Zapytania do Premiera, ile Państwo kosztuje organizacja WOŚP?

 
Coś na temat ujadania sowieckich piesków, nt. płk. Kuklińskiego


I jeszcze raz coś z magla. Genialny Kazio z Gorzowa, opuścił Izabell z Brwinowa!


 
No i jeszcze coś z architektury, serdecznie przepraszam, że wpuściłem do siebie Wyborczą, ale to kawałek z lokalnego, trójmiejskiego dodatku.





 

sobota, 8 lutego 2014

Babcia Tosia - Zapiski cz. 4

Uważam za swój obowiązek napisać, aby Wam przekazać życiorys mego męża Antoniego Wasilewskiego, Dziadziusia Tosia, jak go wszyscy nazywaliśmy. On jak wielu, niczem się nie wyróżniał, bo ani nazwiskiem, bo miał popularne, ani ze stanowiska, bo był kierowcą, ani z wykształcenia, bo miał tylko szkołę zawodową. Wprawdzie był oczytany i dobrze miał opanowane 4 języki. Polski, Niemiecki, Litewski i Rosyjski, ale najważniejsze było że z siebie dużo dał Ojczyźnie i o tym chcę pisać. A więc zaczynam.
   Dziadzio Toś  urodzony w 1903 roku na Litwie, tam wychowany, ale Litwinem nie był, gdyż jego ojciec, czy dziadek, tego nie wiem napewno był Polakiem. Przyjechał na Litwę z Krakowa, aby być u p. Zawiszów ogrodnikiem. Dziadzio Toś, jego siostry i brat wychowywani byli po polsku, co w tamtych czasach było trudne i nawet niebezpieczne, gdyż Litwa była bardzo nietolerancyjnie nastawiona do Polaków. Dziadziusia mama umarła, gdy Dziadzio Toś miał 12 lat. Po kilku latach ojciec ożenił się powtórnie i wtedy 3 siostry i brat wyjechali do Wilna. W domu została tylko jedna siostra i Dziadziuś Toś. Pracy w ogrodnictwie było bardzo dużo, gdyż ojciec Dziadziusia kupił wielki ogród, w którym Dziadek musiał ciężko pracować. Gdy w 1919 roku Piłsudski tworzył armię w Wilnie, Dziadziuś postanowił wstąpić do polskiego wojska, gdzie już był jego brat. Ojciec na to nie chciał się zgodzić, ale ostatecznie powiedział, że jeśli Dziadziuś wyjedzie z domu, to już nigdy do domu powrócić nie może, więc niech Dziadziuś Toś wybiera. Nasz Dziadziuś wybrał wojsko. Miał wtedy 16 lat. Ojciec zawiózł  go do Wilna i zostawił na ulicy. Dziadziuś Toś jakoś dopytał się, gdzie to zapisują do wojska polskiego i tam się stawił. Ale niestety nie przyjęli go, bo był za młody. Przyjmowali tylko od 17-tu lat. Wyszedł Dziadzio na ulicę i płakał. Co on ma teraz robić. Chłopak ze wsi, nie znający wcale życia i świata, został sam więc płakał z rozpaczy. Zauważył go kapral, który jechał samochodem. Zatrzymał się  i zapytał "Czego chłopcze płaczesz?" Dziadzio Toś odpowiedział, że go do wojska nie przyjęli, bo jest za młody. Kapral powiedział, nie płacz załatwimy to. Jesteś wysoki i dobrze zbudowany, zrobimy cię o jeden rok starszym i przyjmą, a ja ciebie wezmę na pomocnika kierowcy. Tak też się stało, Dziadzio został żołnierzem. Potem okres rekructwa, praca ciężka, ale on do pracy był przyzwyczajony. Była okropna wojna między Polską a hordą sowiecka. Dziadziuś Toś po rekructwie poszedł na front na pierwszy ogień. Mówił, że było strasznie. Modlił się do Boga i prosił matkę swoją o pomoc. Matka Dziadziusia za życia była bardzo pobożna i Dziadziuś bardzo ją kochał i wierzył że ona jemu pomoże. I tak było długi czas. Żołnierze ginęli po obu stronach, ale Bolszewików były miliony, a nas tysiące. Na razie walczono ze zmiennym szczęściem. Raz na przód szli sowieci innym razem zwyciężali nasi żołnierze. Dziadziuś Toś mówił, że do zwycięskich walk to przede wszystkim pomagał Piłsudski, bo on był nieomal w każdej kompanii i prosił żołnierzy, aby nie zniechęcali się przegranymi bitwami, bo coraz więcej przyjdzie młodych do walki i końcowo na pewno będzie nasze zwycięstwo. Żołnierze po prostu ubóstwiali swego Kochanego Dziadka, bo tak nazywali Piłsudskiego. To był niespotykany autorytet. To był prawdziwie kochający Ojczyznę dowódca. Dziadzio jak sie mówiło przy nim o Piłsudskim, to stawał na baczność przez szacunek jego imienia. A więc bitwy trwały, jak już zaznaczyłam ze zmiennym szczęściem, ale hordy sowieckie szły i szły, jedni legli na frontach, zastępowali ich inni i tak nasi musieli się cofnąć. Niebezpieczeństow było wielkie. Już sowieci byli niedaleko Warszawy. Pod Radzyminem rozegrała się decydująca walka. Do wojska polskiego poszli wszyscy mężczyźni starsi, młodsi i dziatwa szkolna. Bitwa była straszna, ofiar po obu stronach bez liku, szpitale nie mialy już miejsc, rannych przynoszono do zwykłych mieszkań i jak można było ich ratować, to kobiety ratowały. I tu Bóg pomógł nam. Po prostu cud Boży sprawił, że Polacy zwyciężyli. To był Cud nad Wisłą.
   W tej walce ranny był Dziadziuś Toś. Długo leżał w szpitalu, ale Dobry Bóg pomógł, jak Dziadziuś mówił, Matka jego wyprosiła u Boga, że Dziadzio wyszedł ze szpitala zdrów, ale bardzo osłabiony, więc nie powrócił już do swojej kompanii, tylko skierowano go do kompanii sanitarnej i był jak początkowo kapral mu obiecał pomocnikiem kierowcy. Wojna trwała nadal tylko że teraz sowieci ciągle musieli się cofać. Dziadzio dzielnie wynosił z pola bitwy rannych, choć kule świstały obok. Opowiadał jeszcze Dziadziuś Toś o walce o Lwów, gdzie dzieci Lwowa zwyciężyly hordę bolszewicką. Wojsko polskie zwycięsko szło na wschód. Jeszcze ważny szczegół, to że żołnierze postanowili że na Wielkanoc w prezencie dla Dziadka, zdobędą Wilno i mu je oddadzą we władanie. Walka była straszna, ofiar moc, ale na Wielkanoc Piłsudski miał swoje Wilno!
   Bolszewicy widząc swoja klęskę poprosili o rozejm. Piłsudski, ponieważ tylko sam walczył z nawałą bolszewicką, bo żadne państwo nie pomogło, zgodził się na pokój. I tak skończyła się wojna z bolszewikami. Polska była wolna i niepodległa i była Przedmurzem Chrześcijaństwa, bo żeby Bolszewicy zwyciężyli Polskę, to cały świat byłby skomunizowany, ale tak się nie stało dzięki ofiarnej walce narodu polskiego.
   Dziadziuś Toś po zwolnieniu z wojska, jako nieletni poszedł do szkoły zawodowej w Nowej Wilejce, gdzie nauczycielem był mój brat Stanisław. Ponieważ Dziadziuś Toś nie miał gdzie mieszkać to go Stach przyprowadził do nas i Dziadziuś u nas mieszkał aż skończył szkołę. Po skończeniu szkoły poszedł na kurs kierowcy i potem pracował jako kierowca. Zarabiał dobrze, trwonił pieniążki na alkohol, bo był zakochany, ale nie wiedział jak się zbliżyć do mnie. Zakochani byliśmy wzajemnie, tak że jak były jakieś święta to ja jechałam do domu, bo może spotkam Pana Antka, tak go nazywałam. I Dziadziuś Toś jakimś instynktem kierowany zawsze na wszystkie święta przyjeżdżał do nas i tak nasze uczucie się rozwijało. Potem zaręczyny i ślub. Byliśmy razem, a to dla nas było najważniejsze. Dziadziuś Toś w Nowej Wilejce tak pięknie zagospodarował ogród w naszym nowo wybudowanym domu, że ogród pełen kwiatów był najładniejszy w całej Nowej Wilejce.(Dziadkowie ostatecznie wykończyli swój nowy dom, w sierpniu 1939 -FL)
   I przyszedł rok 1939, wojna z Niemcami, Dziadzio znów poszedł do wojska i walczył dzielnie. Był w Obronie Warszawy skąd po klęsce wzięli go do niewoli, ale obrońców Warszawy Niemcy też uznali za bohaterów i traktowali jako jeńców honorowych. Dziadziuś dzięki temu że umiał dobrze po niemiecku, rozmówił się z dozorującymi żołnierzem niemieckim i  fortelem wyszedł z niewoli(uciekł - FL). Szedł piechotą tylko nocami, bo bał się ujęcia przez niemców, miał przecież na sobie polski mundur. Jednak z pomocą Bożą przyszedł do domu! Radości był co niemiara to trudno opowiedzieć.
   Wojan trwała do 1945 roku. W Jałcie Zachód oddał nas Sowietom i w 1946 roku musieliśmy wyjechać z Kochanej Nowej Wilejki, bo to już była Litwa. Przyjechaliśmy do Olsztynka. Początkowo Dziadziuś Toś był strasznie załamany, bo po przepięknym domu i ogrodzie w Nowej Wilejce, rudera i smród w Olsztynku. Było tak dość długo, ale z pomocą Bożą to przeżył  i zaczął znowu budować i upiększać. Z rudery zrobił przepiękną okwieconą oazę. O nas i naszym domku pisano w gazetach  i nagradzano kilkukrotnie dyplomami i proporczykiem, który stoi u mnie do dzisiaj. Wycinek z gazety mam ażebyście poczytali.
   Potem przyjaz do Sopotu i tu też chociaż już miał mniej sił, to czasem na kolanach pielęgnował róże i ziemię koło nich poruszał.
10 lipca 1989 roku umarł tak jak żył, cicho nikomu nie robiąc trudności.

Cześć Jego Pamięci!

Jeszcze kilka mądrych zdań "Być"- to znaczy wzrastać, ciągle dalej iść, wyżej patrzeć, głębiej myśleć, zdobywać zwycięstow nad sobą.


PS. Słów kilka o historii Dziadka. To co opowiada o historii Polski na kanwie życia Dziadka, Babcia my znaliśmy już z babcinych opowiadań jako małe brzdące. Teraz są to fakty ogólnie znane, o których każdy dowiedzieć się może, z lekcji historii, filmów, książek. Jednak w latach 60. i 70. nie była to prawda powszechnie dostępna.

Rugby - Puchar Sześciu Nrodów - ciąg dalszy

Sobota 8 lutego, Irlandia - Walia godz. 14.30; Szkocja - Anglia godz. 17.
Niedziela 9 lutego, Francja - Włochy godz. 16
Ciekawie by było gdyby Szkoci dołożyli Anglikom, a Włosi Francuzom, ale raczej nierealne.
Do oglądania na Canal+ Family 2.

Terminarz:

Papryka i pasternak od Monatowej

Papryka faszerowana (s. 543) Wziąć 8 sztuk grubej, całkiem zielonej jeszcze papryki, pościnać czubki u góry, wydrążyć w środku z pestek, włożyć do gotującej się osolonej wody i gotować tak długo, aż się z łatwością  wierzchnia skórka da ściągnąć. Wtedy ją odcedzić, obrać ze skóry, namoczyć w zimnej wodzie z pół godziny a potem napełnić następującym farszem. Pół funta wieprzowiny od karku zemleć na maszynce, posolić, wymieszać z trzema łyżkami ugotowanego na sypko ryżu, z jedną drobno usiekaną i zasmażoną cebulą i z jednym jajem. Po napełnieniu ułożyć w rynce, zalać szklanką rosołu lub smaku z kości, dodać łyżkę masła i łyżkę marmelady pomidorowej, albo trzy uduszone i przefasowane pomidory i dusić pod przykryciem przez dobrą godzinę. Potem zrobić rumianą zaprażkę z pół łyżki masła i mąki, rozprowadzić smakiem z pod papryki, dodać pół łyżeczki Maggi, poddusić jeszcze z 10 minut razem i wydać.

Pasternak (s. 544) Wybrać grube korzenie pasternaku, oskrobać i oblanżerowawszy ugotować je z kawałkiem baraniny lub boczku świeżego wieprzowego. Gdy już pasternak miękki, pokrajać w talarki, podprawić zaprażką z pół łyżki mąki i podać obłożony mięsem w którem sie gotował.

Owsiak, ofiarą faszytów

Od kiedy zaczęto zadawać bardzo konkretne pytania, nt. rzeczywistych kosztów styczniowych imprez WOŚP, Owsiak "robi cyrk" i  zaczyna grać na emocjach. Wczoraj i dziś rano w głównych portalach internetowych na pierwszym miejscu, jego przesłanie o rzucaniu kluczykami od auta i spektakularnym oddawaniu wszystkich atrybutów władzy nad WOŚP. Zestresowany "Jurek" zaczyna na bardzo merytoryczne pytania odpowiadać demagogią, doszło do horrendalnej paranoi, ten gość śmie wplątywać w swe medialne zagrywki ofiary Katynia i Auschwitz!!! Ohydna i hucpiarska MANIPULACJA !
Niech sobie prywatnie błaznuje, tylko czemu jest to wiadomość dnia!?



http://wpolityce.pl/wydarzenia/73562-jak-premier-wytlumaczy-zaangazowanie-sluzb-publicznych-w-organizacje-wosp-i-impreze-jerzego-owsiaka-21-trudnych-pytan-trafilo-na-biurko-tuska

Jak skometnował mój dobry kolega który wie co mówi, odpowiedź mundurowych w sprawie kosztów będzie jedna, wszystko robiliśmy systemem gospodarczym, że zacytuję in extenso:


chciało by się powiedzieć "a nie mówiłem" ...jak znam życie odpowiedz będzie udzielona przez realizatorów (Dowódca jednostki/komendant ) a nie mocodawców - tych którzy wydali zgody (właściwy Minister/Szef Instytucji Centralnej) i jak zwykle nic się nie stało bo wszyscy to robili dobrowolnie i bez kosztowo ... pamiętam taki termin z początków mojej służby "sposobem gospodarczym"
 
I jeszcze bardzo dobry Warzecha oraz Karnowski i Sakiewicz

 

piątek, 7 lutego 2014

Toscania - Montepulciano- to miasto, wino i ...

Wielki Księżyc, i zarysy miasta, to coś co zostało mi na zawsze, mieszkaliśmy na obrzeżach u emigranta z Korsyki, hodowcy owiec i oliwek. Piękny rejon świata i bajeczne krajobrazy. Nigdzie wcześniej, tak malowniczych łanów zbóż wśród pagórków nie widziałem. Jedyny mankament, daleko do kąpielisk, najbliższe miastu bagniste Lago Trasimeno, jest oddalone o kilkadziesiąt kilometrów. Jednak tę niedogodność rekompensują powalające krajobrazy przecięte wstęgami krętych dróg i gdzie niegdzie żółcących się pól słoneczników. Sienny i wymarłego Civita di Bagnoregio nigdy nie zapomnę, a za kąpielą w wiejskiej fontannie tęsknię do dziś! Jednak żar i wszechobecny pył, to duża niedogodności regionu. Jezioro Trasimeńskie, potaplać się można, ale tylko do kolan, pamiętajmy również że spłynęło ono krwią, to tutaj miała miejsce wielka bitwa broniących się Rzymian, przed prącym na stolicę Republiki Hannibalem. Toskania, warto odwiedzić, ale nie dłużej niż na 7-10 dni! Tak naprawdę, to wino tutaj wyrabiane jest chyba bardziej znane niż miejscowość. Aha, Montepulciano to też czerwony szczep winorośli i marka Montepulciano d' Abruzzo nie jest stąd, ale i tutaj w winnicach i cantinach szlachetnych wyrobów własnych nie brakuje.

PS. Po drodze było też Arezzo, Asyż, Florencja i parę innych miasteczek na wzgórzach, ale naprawdę bez wielkich uniesień, dla mnie perełką pozostanie Sienna. Kilka filmików z tamtej podróży umieściłem na swoim YT.


https://www.youtube.com/watch?v=2I0H7DGkA3Y




czwartek, 6 lutego 2014

Sowieckie pieski recenzują Kuklińskiego

Sprawa przy okazji filmu. Reżyser mocno szemrany, jego Psy, to apologia "dobrych esbeków"(oksymoron!) porzygać się można. O Pokłosiu szkoda gadać, kompromitacja polskiego(?) reżysera. Jack Stong, nie widziałem, ale podobno w pozytywnym świetle przedstawia naszego prawdziwego Bohatera. Panie Reżyserze Kochany, wreszczcie coś porządnego, od Pana dla nas, dziękujemy!
Jednak nie o tym, bo przy okazji premiery, w mediach trwa chcholi taniec sowieckiej agentury. 
Makowski, Dukaczewski, Czempiński, przecież ci dżentelmeni pół swego życia spędzili pracując dla Sowietów, dlatego o Kuklińskim mogą mieć tylko i wyłącznie negatywne zdanie. Ja szanuję ich prywatne osądy, wszak każdy ma prawo do własnej oceny zdarzeń. Owi faceci czują dyskomfort swojego życiorysu i innej niż zła opinii na temat Pułkownika mieć nie mogą. 
Ja tylko grzecznie pytam, dlaczego to oni występują w mediach jako główni recenzenci płk Kuklińskiego?!  Jak dla mnie jest to zwyczajna hucpa!!!

Budapeszt

   Byłem w 1976 roku, jako dziecię na OHP, załatwił Tata, piękne wspomnienia no i pewne letnie zauroczenie! Od rana wyrzucamy błoto z kanałów, takie idiotyczne prace bez sensu, a po południu haj lajf w światowym mieście. Pięknie i wielkomiejsko, to było Coś całkiem innego niż Warszawa, pachniało tam Wielkim Światem, my chłopcy z polskiej prowincji czuliśmy ten powiew! Od czasów Budapesztu wiedziałem jak wygląda prawdziwa metropolia i z wielkim szacunkiem podchodzę do CK Monarchii. Tak przy okazji do centrum jeździło się dwoma autobusami i metrem, ale biletów na autobus nigdy się nie kupowało, bo nikt ich nie sprawdzał. To tutaj po raz pierwszy zobaczyłem "na żywo" Rolls Royce'a, tutaj w normalnym sklepie można było kupić zachodnie dżinsy (Lee) i tutaj w byle jakim barze serwowali "Żywca", u nas wtedy nie do dostania. Wszystko pięknie błyszczało, metro chodziło bezbłędnie, secesja wylewała się z każdej kamienicy. Jednak był jeden, ale za to wielki zgrzyt w tym CK mieście. Lenin Utca, taką nazwę nosiła jedna z główniejszych ulic miasta, a końcowy przystanek metra nazywał się Moszkwa Ter. U nas w PRLu, aż tak ostentacyjnie sowietom w dupę  nie włazili.

środa, 5 lutego 2014

Praga

Byłem służbowo w 1989, a tam jeszcze czysta komuna i korony wymieniane tylko w jedną stronę, a u nas pełen luz. Jednak miasto piękne, sprawy były na Vaclavske Namesti'ach, miałem cały dzień żeby pozwiedzać. Udało się, bo pogoda dopisała, a ja byłem pełen werwy, obszedłem całe miasto piechotą, zaliczyłem całą Pragę! Warto było, wszystko obejrzane, nawet Mała Strana. Do Kalicha mnie nie wpuścili, bo tam tylko zamówione wycieczki, a u Fleka, ciemne piwo wypiłem i myśląc, że jak to u prawdziwych Czechów pusty kufel wymienią na pełny, jednak nie, turysty pytają czy podać jeszcze jedno! Nie skorzystałem. Miasto piękne, pięć razy jak Kraków, warto pojechać bo u nas nie ma tej habsburskiej atmosfery.

wtorek, 4 lutego 2014

Barcelona - zdania trzy

Barcelona, Katalonia, komuna w najczystszej postaci, to stąd Sowieci chcieli zarazić Hiszpanię swoim trądem. Dzięki gen. Franco nie udało się, ale obecnie, to i tak najbardziej lewacki kraj Europy, a Katalonia jest kwintesencją współczesnej bolszewii! 
Jak współcześnie podejść i odebrać ów gród i do bólu lewacki region, w którym przecież do 1926 roku tworzył Wielki Antonio Gaudi? 
Ten geniusz architektury XX w. prawie święty, charyzmatyczny twórca skupiony na Bogu, dał temu czerwonemu miastu signum boskości. 
 Sagrada Familia, to dzieło wielkie, piękno świątyni uwzniośla! Nie widziałem wspanialszej świątyni!

PS. Gaudi został pochowany w "swojej Sagradzie".

poniedziałek, 3 lutego 2014

Bajka o królu

   Był sobie król średniej wielkości królestwa. Sowizdrzał i lekkoduch co to tylko harce i uciechy miał w głowie,o dobrych plonach i solidnych manufakturach ani myślał. Najważniejszym dlań było dobrze heroldów przysposobić aby pięknie i kwieciście o jego panowaniu prawili i niedobrych wieści o jego niecnocie nie daj Bóg nie rozgłaszali. Wokół Najjaśniejszego, moc wielka szlachty, łasym okiem na skarbiec Królestwa patrzącej się zebrała,a jak chwila odpowiednia nastawała,to co i rusz który dla się worek talarów z niego uszczknął. Miło i dostatnio żyło się owej szlachcie i Dworowi Króla, bo w bogactwo wszelakie opływali,a dla większej jeszcze uciechy o dzień pojutrzejszy specjalnie się nie martwili. Zawżdy z dalekich krajów co i rusz spływały do królewskiego skarbca coraz to nowe wory złotych talarów.Za nie to,co bystrzejsi ze szlachty brukowali za czworokroć kawałki gościńców, a ci najzaradniejsi potrafili za wiele worów złota wznieść kilka strzeliście pięknych placów do Walk Rycerskich, szczególnie przez gawiedź ukochanych. Niektórym takie figle z tej sytości zaczęły przychodzić do głowy, że z przyzwoleniem Króla sprowadzili z dalekiego kraju całe stada strusi z zaprzęgami do przewożenia pospólstwa. Nic to że struś w klimacie królestwa jednej zimy nie przeżyje, ale jaka to radość była, kiedy do pierwszego zakupionego zaprzęgu w zgiełku piejących z zachwytu heroldów, najpiękniejszy Minister Króla zasiadał.
   Dni panowania mijały kiesy współbraci puchły, a w skarbcu królewskim wiatr hulać zaczął. Nic to Mości Panowie, dalejże po złoto do Cesarzowej, hulaj dusza piekła nie ma. Tak wiele lat bez umiaru balowali, o powściągliwości i postach nie myśląc, aż po raz kolejny królewski skarbiec pusty się ostał. Zeźliła się się Wielka Cesarzowa na swego ulubionego Króla i umiar oraz stateczność nakazała, a przede wszystkim własnymi siłami pusty skarbiec napełnić zaleciła. Zasmucił się Król, bo wszystko co można już było w Królestwie złupił, ale rozkaz Cesarzowej rzecz święta! Cóż było robić, naradę najtęższych głów Królestwa zwołał, najznamienitszych zauszników doprosił, a i o pomniejszych szlachciurach co wierni mu byli nie zapomniał. Tak radzili Mędrcy dzień i noc, aż wielce utrudzeni uradzili. Toć jest jeszcze w Królestwie naszym, złota moc, zgodnym chórem zawołali. Ostania Figa Emeryta, co to talary całego królewskiego pospólstwa, zbierane na czarną godzinę, przechowuje! Złupmy i to, a heroldowie w piękne słówka to ubiorą i gęby gawiedzi zamkną. Jak postanowili tak i zrobili.
   Stało się zgodnie z wolą Króla i Dworu, a pospólstwo nawet gęby nie otworzyło, jeno kilku krewkich zapalczywców pięściami heroldom grozić zaczęło. Po złupieniu ostaniego talara wyszedł do gawiedzi Najwyższy Stażnik Skarbca Królewskiego i z wielkim ukontentowaniem oznajmił, że skarbiec jest znowu o wiele mniej pusty i na nowe wory złota od Cesarzowej z wielką radością oczekuje!
Z tej to POwiastki, morał w tym sposobie, łupcie najbiedniejszych, biedak nic nie powie!

Skandynawskie klimaty - impresja z dawnych lat

Odense, miasteczko w Danii, tutaj urodził się Andersen. Maj, słonecznie i ciepło, naprawdę żyć się chce! Godzina popołudniowa, a na ulicach oprócz przytroczonych do rur rowerów nikogo! 
To jest właśnie kraj obmierźle zimnych Wikingów, nie ma znaczenia, czy Dania to, czy Szwecja, tutaj panuje wszechobecny AUTYZM. Aktywność obywatelska i zainteresowanie objawia sięli tylko wtedy, gdy trzeba na sąsiada donieść policji. 
Opisywany i znany prasowo przypadek kobiety"przestępcy", którą obfotografował przy śmietniku emerytowany policjant, zatrudniony przez miasto do pilnowania prawidłowości segregowania śmieci, to najbardziej charakterystyczny przypadek życia w tej praworządnej społeczności! 
Coś takiego nie zdarza się nigdzie indziej! 
Zimna znieczulica połączona z poprawnością polityczną zjada tych ludzi od środka, a wewnątrz są to zajadli szowinistyczni rasiści. To nie jest kraj dla normalnych ludzi. Byłem tam kilka razy służbowo, ale z własnej i nie przymuszonej woli nikt mnie w tę ludzką lodowatość nie zapędzi.

niedziela, 2 lutego 2014

Internetowy przegląd tygodnia

Tomasz Łysiak, syn słynnego Waldemara, o francuskich brioches i naszej władzy, warto.



Stanisław Janecki, a propos wspaniałości peerelowskich super szpiegów z SB, tak przy okazji nagonki na Macierewicza.

http://wpolityce.pl/artykuly/73088-plk-makowski-nie-byl-superszpiegiem-a-jednym-z-najbardziej-zasluzonych-dla-zwalczania-podziemnej-solidarnosci-i-szpiegowania-otoczenia-jana-pawla-ii-i-kims-jeszcze

Krzysztof Rybiński i naszej sytuacji demograficznej.

http://wpolityce.pl/dzienniki/dziennik-krzysztofa-rybinskiego/73146-polska-umiera-ubylo-prawie-40-tys-polakow-sytuacja-jest-gorsza-od-prognoz-dlaczego-nikt-nie-alarmuje

Janusz Szewczak o zaklinaczach ekonomicznych, czyli o chciejstwie.
 
http://wpolityce.pl/artykuly/73170-oj-nie-tak-panowie-nie-tak-palma-pierwszenstwa-w-dziele-zaklinania-naszej-rzeczywistosci-gospodarczej-i-finansowej-nalezy-sie-od-dawna-tvn24-zwlaszcza-w-tak-mistrzowskiej-obsadzie

O faciecie z jajami, który płynie kajakiem, trzymam mocno kciuki.

 
 
Cyrankiewicz i kobitki, ciekawie o facecie, który podczas przemówień w sejmie musiał mieć w szklance tonik schweppses'a(w czasach gdy dla innych oranżada to był luksus). Ponadto w tekście duży fragment o zmarłej w tym tygodniu najsłynniejszej z żon żelaznego premiera Ninie Andrycz


 

sobota, 1 lutego 2014

Puchar Sześciu Narodów rozpoczęty!

Dzisiaj o 16.00 , grają, Walia - Italia(23:15) i o 18.00 na Stad de France Francja - Anglia(26:24świetny mecz!), a jutro Irlandia- Szkocja(28:6).
Wszystko do obejrzenia na Canal+ Family. Najciekawiej powinno być dzisiaj o 18, bo to jest kolejna odsłona odwiecznej Świętej Wojny. POLECAM!!!

Podstawy przepisów w bardzo przystępnej formie:


I przypomnę jeszcze że pisałem kiedyś o wyższości rugy nad futbolem w poscie pt. Oszukańczy futbol, czyli piłka nożna vs rugby

Babcia Tosia - Zapiski cz.3

   Chciałabym jeszcze napisać coś o swojej głębokiej starości. Skończyłam w tym roku, tzn. 1996, 86 lat, to jest naprawdę głęboka starość, a przy tym Bóg mi dał możność normalnego życia i chciałabym zaznaczyć przeogromną sprawiedliwość Bożą i Błogosławieństwo.
   Mój wiek młodzieńczy był  ciężki ale starość mam tak spokojną, beztroską, z uznaniem znajomych i miłością bliskich. Z możliwym zdrowiem, to znaczy, że normalnie dokucza mi to i tamto, ale to jest wszystko do zniesienia. Ale przedwszystkim dzięki Najświętszej Matce Bożej mogę się cieszyć i dziękować za całą rodzinę, to znaczy córkę, wnuków i prawnuków którzy są mi tak dobrzy, troskliwi i wyrozumiali. W ogóle Boże dzięki Ci za wszystko, za całe moje życie.
   Jeszcze parę myśli!
Przesadny krytycyzm, który jest przykrywką minimalizmu duchowego, a nie wnikliwej inteligencji - jak niektórzy myślą - to wielkie niebezpieczeństwo osobiste i społeczne.
Skończmy z krytyką bliźnich. Oceniajmy w prawdzie samych siebie.

To już na dzisiaj koniec, ciąg dalszy za tydzień, a będzie to krótki życiorys Dziadka Antoniego oczywiście z Zapisków
Babcia Tosia ze....mną. Gdańsk 1958

Pomidory i rzodkiewki od Monatowej

Pomidory "au gratin" (s. 545) Kilkanaście dużych pomidorów sparzyć wrzącą wodą, obciągnąć  z nich skórkę, ściąć wierzchy, wybrać łyżeczką pestki i ułożyć na półmisku, włożywszy do środka każdego po kawałeczku masła, trochę soli i pieprzu; posypać grubo tartym parmezanem i bułeczką, polać rozpuszczonym masłem i wstawić do średniego pieca na trzy kwadranse. Podać, gdy się przyrumienią.

Pomidory smażone w cieście (s. 544) Duże okrągłe pomidory pokrajać w dość gruba talarki, wycisnąć z nich wodę i pestki, posolić, opieprzyć, posypać siekanym koperkiem i pietruszką, zmaczać w gęstym cieście, takiem jak na nóżki cielęce smażone (patrz cielęcina), smażyć  na rozpalonem maśle lub fryturze. Potem wykładać je na bibułę, aby z tłuszczu osiąkły i podawać zaraz, by ciasto nie zwilgotniało. Jest to eleganckie podanie pomidorów na jarzynę lub jako garnirunek do mięsa.
Ciasto(od cielęcych nóżek) - robić z trzech jaj, czterech łyżek kwaśnej śmietany, trochę soli i tyle mąki, aby ciasto się zatrzymało na zamoczonej nóżce.

Rzodkiewka duszona (s. 547) Młodą niesłupiastą, okrągłą rzodkiewkę ostrugać z wierzchniej łupy i posolić, zaleć szklanką wody lub rosołu z dodatkiem łyżki masła. Gdy już miękka, a sos sie wysadzi, obsypać ją cukrem i obrumienić, a potem oprószyć mąką, zasmażyć i rozprowadzić sos kilku łyżkami rosołu lub wody z dodaniem pół łyżeczki Maggi. Rzodkiewka duszona w smaku przypomina kalarepkę, jest jednak o wiele delikatniejsza.