Dziewczynki w internacie, to były córki bardzo zamożnych rodziców, były tam hrabianki, córka premiera Prystora, córki dyrektorów, bardzo zamożnej szlachty, a ja biedna dziewczyna z ochronki. Jak sie czułam to można sobie wyobrazić.
Życie w internacie: o 6 rano otwierała siostra drzwi sypialki i zadzwoniła, żeby wstawać. Popatrzyła na wszystkich i poszła dalej. Jeśli z nas któraś nie zerwała się z łóżka natychmiast, to w sobotę na lekcji wychowawczej była wywołana i musiała sobie karę naznaczyć. W internacie nie było wody w karnach, jak teraz, tylko w wiadrach ze studni, którą Siostry przynosiły. Zimą, to prawie z lodem. Myć się musiałyśmy do pół. Potem słanie łóżek i szłyśmy z Siostrami do kaplicy na maszę św. i modlitwę poranną. Potem śniadanie i lekcje. O 14 obiad. Przy stole należało siedzieć wyprostowanym, Siostry bardzo uważały abyśmy jadły ładnie tzn. ustami zamkniętymi . Do ust można było nakładać niedużo. Nigdy nie można było zostawiać na talerzu potrawy którą z półmiska sama sobie nabrałaś, natomiast jeśli było podane w talerzu to można było zostawić, ale należało przeprosić. To wszystko było omawiane i pouczane na lekcji wychowawczej. Po obiedzie do godz. 16-tej wolne chwile. Potem spacer parami w celu poznania miasta. Po spacerze odrabianie lekcji i o 19-tej kolacja. Potem mycie się, układanie książek na jutro. Następnie do kaplicy na nabożeństwo i na modlitwę wieczorną i śpiew. Po modlitwie pójście do sypialek, przygotowanie łóżek do spania i od 21-szej obowiązujące milczenie aż do jutra rana. I tak co dzień.
W czasie wakacji urządzano wycieczki z poznaniem całego kraju. Byłyśmy w pierwszej stolicy Polski w Gnieźnie. Bardzo nam się Gniezno podobało, bo całe w zieleni. Następnie Kraków z przepięknymi budowlami. Wilno trochę do Krakowa podobne. Potem Warszawa, naturalnie Siostra opowiadała kiedy Zygmunt Waza przeniósł Stolicę z Krakowa do Warszawy. Dalej Poznań, Zakopane. Zachwyciły nas góry, to jakby droga do nieba.
Byłyśmy w Gdańsku i Sopocie. Przyjechałyśmy akurtat na morzu był sztorm. Morze wyglądało strasznie. Czarne sztandary wisiały i buczało coś okropnie. Na jutro oglądałyśmy Sopot przepięknie okwiecony, co trudno było nam uwierzyć że tak miasto może wyglądać. Kąpałyśmy się i strasznie opaliłyśmy, że potem chorowałyśmy. Wiele jeszcze miast poznałyśmy, bo co roku gdzieś się jeździło.
Wracając do mojego pobytu w internacie. Po paru pierwszych dniach, idąc przez szatnię koło mnie upadł płaszcz z wieszaka. Siostra szatniarka powiada: Tosiu podnieś płaszcz i powieś. Ja bojąc się że Siostra gotowa pomyśleć że to ja go zrzuciłam, mówię: proszę Siostry, to nie ja go zrzuciłam. Siostra nic mi nie odpowiedziała, ale w sobotę na lekcji wychowawczej wyczytano, że jestem arogancka, że nie umiem się zachować, wobec tego muszę sobie wyznaczyć karę. Karę sobie wyznaczyłam, że przez tydzień nie będę chodzić na spacer. Na to Siostra, że to za dużo, ale dziś na spacer nie pójdziesz i dodatkowo dała mi parę przykładów z arytmetyki, bym odrobiła. Byłam arogancka, bo nie wolno Siostrze odpowiadać nie pytana. Tak wyglądało życie w internacie.
Ja byłam bardzo ambitna i bardzo dużo kosztowało mnie bólu, że byłam gorsza, uboższa, inna. Płakałam po nocach i myślałam jak temu zaradzić. Widocznie widziały to Siostry i Siostra furtiatka zaczęła się mną opiekować. Nie raz mówiła do mnie, Tosiu nie martw się zobaczysz, że wszystko się zmieni na lepsze, tylko ty musisz tego bardzo chcieć i modlić się o pomoc.
Codzienne nasze ubranie to był mundurek granatowy, spódniczka plisowana i czarny fartuszek. Na uroczystości nakładałyśmy białe bluzeczki. Natomiast w niedzielę w internacie jeśli nigdzie nie wychodziłyśmy to mogłyśmy się wystroić jak która chciała. Dziewczynki miały piękne sukienki, bluzeczki, spódniczki, a ja miałam tylko mundurek i 2 białe bluzeczki. Jedna na uroczystości, a drugą mama mi kupiła na gimnastykę. Siostra frutiatka przejrzała moją garderobę i powiedziała, ze tą drugą bluzeczkę biędziemy farbować na inne kolory i będę miała wiele bluzeczek i też będę ładnie wyglądała. Tak też robiłyśmy. W piątek farbowałyśmy, w sobotę prasowałam, w niedzielę paradowałam, a w poniedziałek do chloru i znów była biała.
Pamiętam jak Siostra Przełożona zaprezentowała mnie uczennicom, mówiąc: słuchajcie dziewczynki jak Tosia ślicznie mówi po polsku, wy ją naśladujcie, uczcie się od niej, bo polska mowa jest piękna. To powiedzenie Siostry Przełożonej spowodowało, że ja za wszelką cenę postanowiłam, że będę jedną z lepszych uczennic i nie gorszą od innych. I tak było. Uczyłam się bardzo dużo, pracowałam nad swoim charakterem. Dużo czytałam, starałam się być grzeczną i uprzejmą do wszystkich. Ale to była praca i jeszcze raz praca nad sobą. I tak po dość długim czasie stałam się jedną z najlepszych uczennic. W internacie wszystkie się ze mną liczyły. Byłam autorytetem. Wtedy już farbowanie bluzeczek nie było potrzebne. Na to nikt nie zwracał uwagi. Dorka, bo tak mnie w internacie koleżanki nazywały bo była Dorka do której można było się zwrócić we wszystkich niemal sprawach i zawsze jakoś pomagałam. Przez pięć lat byłam prezeską Sodalicji, przez koleżanki co rok wybieraną. Do Sodalicji wszystkie należałyśmy.
Muszę jeszcze zaznaczyć, że w ochronce uczono nas przedewszystkim patriotyzmu, umiłowania Ojczyzny. Natomiast u Sióstr, przedewszystkim było wychowanie i wielka dyscyplina i konieczność posłuszeństwa. No i naturalnie modlitwa.
Te sobotnie lekcje wychowawcze uczyły nas wszystkiego. Jak mamy się zachować przy stole, w kościele, przy starszych, jak siedzieć, jak mówić, że się mówi ustami i nie pomaga się mówić rękami wymachując. Jak się ubierać na każdą okoliczność i czas dnia. Jak zachowywać się w każdym wypadku. Nigdy głosu nie podnosić. Nie mieć nienawiści do nikogo z bliźnich. Pracować nad własnym charakterem, nad własnymi wadami. Wytrwałość w poczynaniach. Wytrawałość w pracy i to wielkie słowo TRZEBA.
To zostało we mnie do dziś. Jak trzeba, ja się nie buntuję, to koniec i kropka.
Chciałam jeszcze wspomnieć o tym, że koleżanki zapraszały mnie do siebie na wakacje. Byłam między innymi u hrabianek Poklewskich na dożynkach. Jest to święto specyficzne no i takie dla mnie nie znane. Wszyscy ci co brali udziałw żniwach, a to ciężka praca, więc ci wszyscy z upieczonym chlebem przychodzą do swoich Państwa. Oddają chleb, a Pan bierze chleb całuje go i łamie i rozdaje wszystkim, a potem przyjmuje ich jak najwspanialszych gości. Stoły zastawione rozmaitymi specjałami. Pan rozmawia z wieśniakami, wypytuje jak im się żyje, jakie mają trudności, radzi co trzeba. Pani rozmawia z wieśniaczkami o ich kłopotach, dzieciach i też radzi co i jak mają w potrzebach robić. Chłopcy umizgują się do dziewcząt. Są tańce, zabawa do rana. Wszyscy są sobie życzliwi. Trudno w to uwierzyć.
No to już chyba wszystko. Jeszcze muszę zaznaczyć, że jak się zakochałam, to zaczęłam źle się uczyć, nawet zmieniłam szkołę, ale to nie zmieniło do mnie koleżanek z internatu, ale to już inna sprawa o której tutaj nie piszę.
W 1929 roku zdałam maturę w maju, a w październiku wyszłam za mąż. Na ślubie moim były wszystkie sodalistki. Ślicznie śpiewały Ave Maria. 2 księży dawało ślub, bo i ksiądz z Sodalicji też błogosławił swojej wychowanicy.
Dopiero w życiu poznałam jak dużo dały mi Siostry Nazaretanki i za to zawsze dziękuję w modlitwie.
Na tym dzisiaj koniec, część trzecia, w następną sobotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz