czwartek, 30 stycznia 2014

Miasto Kanta( bardzo znanego "wiejskiego" filozofa) - 1993 - impresje

Do Królewca, zwanego z sowiecka Kaliningradem, jeździłem służbowo w 1992 i 1993 roku. Czasy tam wtedy były siermiężne, okręg przez dziesiątki lat pozostawał zamknięty i ściśle wojskowy, w granicach królował potężny port wojenny Bałtijsk, a i w samej stolicy Obwodu, większość stanowili wojskowi i okołowojskowi, oraz ich rodziny. Jednak wiatr zmian zawitał również na Inflanty, Jelcyn zarządził demokrację i biała plama na mapie Europy spojrzała ciekawskim okiem na ptice zagranice.
Do miasta Kanta, na potęgę zaczęli zjeżdżać stęsknieni swego miasta, staruszkowie z Niemiec. Tabuny geriatrycznych autobusów atakowały dzień i noc granice Obłasti. Co prawda z dawnej świetności miasta nie pozostało już nic, bo po wkroczeniu w 1945 r., hordy sowieckich azjatów, w mieście nie ostał sie kamień na kamieniu. Nawet pieknej urody Katedra z grobowcem Kanta, czerwieniała się od tej pory zdruzgotaną, ceglaną ruiną. Co prawda sam grób filozofa ocalał, ale dookoła panoszyły się ponure zgliszcza. W sowieckich czasach, obok ruin katedry, nad brzegami Pregoły, bolszewicy próbowali postawić antidotum na katedrę, czyli potężny dom partii, jednak opatrzność czuwała nad ruinami pobliskiej świątyni i monumentalne gmaszysko, choć wystrzeliło w górę, jednak nigdy nie ożyło, coś poszło nie tak i budynek pozostał na zawsze pusty, do końca strasząc swoim ogromem i martwymi oczodołami tysięcy okien. Miejscowi mówili, że to prawdziwy pomnik Sowieckiego Sojuza. W tamtym czasie szerokie ulice miasta zabudowane socjalistycznymi pudełkami prefabrykatowych domów, sprawiały mocno przygnębiające wrażenie, a wszystko wokoło było szaro bure i obrzydliwie obdarte. Na głównych arteriach drogowych zdarzały się dziury większe od naszych polskich. Niedaleko centrum, najsłynniejsza była wtedy, wielka otchłań drogowa, która zakryłaby z powodzeniem zaporożca wraz z dachem. Oczywiście wszyscy miejscowi kierowcy znali tę pułapkę i najspokojniej w świecie omijali ją szerokim łukiem. Gorzej było z przyjezdnymi, bo dziury jakoś nikt nie oznakował. Na głównym palacu miasta, stał, a jakże Lenin. Atrakcją postumentu był Wzwód Wodza! Przy odpowienio dobranym kącie patrzenia, postać Wielkiego Ulianowa i jego odstający kciuk, sprawiały wrażenie rewolucyjnego podniecenia Włodzimierza!
Miejskie sklepy, wielkie socjalistyczne, a w środku pusto, towaru niet i tylko smród hulał po półkach. Szczególnie nieprzyjemnie było w potężnie kubaturowch delikatesach rybnych, a było ich kilka. Jeszcze przed wejściem atakował klienta specyficzny zapach, rozkładających się ryb połączony z perfumą zepsutego mleka, takich perwersji zapachowych już więcej nigdzie nie doświadczyłem. W owych rybnych magazynach ludzie stali w długich ogonkach kupujac okropnie zasuszone ryby i mleko oraz wyroby mleczne.
Mam bardzo wyczulone powonienie, więc tam łatwo nie było, pewna bliżej nie określona "perfuma" atakował mnie prawie wszędzie. Długo nie mogłem dojść, co jest na rzeczy? Po jakimś czasie odkryłem! W całych Sowietach (nie tylko zresztą u nich, to samo jest w Bułgarii i np. w Grecji)instalacje sanitarne są projetowane według innej normy, ich rury kanalizacyjne mają mniejszą średnicę i w związku z tym bardzo łatwo się zapychają. Dlatego zużytego papieru toaletowego nie wolno wrzucać do muszli, ale do śmietnika obok! Proszę sobie teraz uzmysłowić, gorące lato, wszystkie okna pootwierane, a opróżnianie przepełnionych koszy odbywa się raz na dzień, albo jeszcze rzadziej! Zapachowa feria ma wtedy dużą mocą i otumania całe miasto.
Kończę jednak ten aromatyczny wątek, bo mam jeszcze kilka innych, równie smakowitych ciekawostek.
Hoteli w tamtym czasie było niewiele. Największy z nich, ale dosyć podły to Hotel Kaliningrad. Ponieważ stał w samym centrum miasta, usadowiły się w nim najróżniejsze instytucje, m.in. Konsulat Generalny RP z Konsulem Jerzym Bahrem, tym samym co to teraz jest abasadorem w Moskwie. Pamiętam byłem u niego w jakiejś drobnej sprawie. Pan Konsul rezydował wraz z sekretarką w dwóch maleńkich pokoikach. Wchodziło się do niego wprost z hotelowego korytarza, nikt wejścia nie bronił i nie ochraniał. Ech pionierskie to były czasy dla naszej szacownej dyplomacji! O braku luksusów w HK niech świadczy fakt, że niemieckie wycieczki omijały go szerokim łukiem, wybierając mniejsze, ale przynajmniej z pozoru wygodniejsze apartamenty. O jednym z takich luksusowych hotelików, stworzonym specjalnie dla Niemców chodziły słuchy, że owszem, owszem, nawet telewizor kolorowy jest w pokoju, ale za to z łazienką jest kłopot. bo tak ją niefortunnie zaprojektowano, że po wejściu do przybytku zamknięcie drzwi za sobą, było niemożliwe, aby to uczynić należało po prostu wejść do wanny. Oczywiści nie wierzyłem w te wierutne bzdury, dopóki sam tam nie spróbowałem tego luksusu, za całe 40 DM. Opowiastka okazała się ze wszech miar prawdziwa, jednak mocno przesadzona, trudność dotyczyła jedynie ludzi z większą tuszą, Szczuplejsze osobniki, z trudem bo z trudem, ale drzwi za sobą zamykały.
Prawdziwy miejski handel, odbywał się na centralnym bazarze usytuowanym w centrum, dla nas przybyszów z Polski jedyną atrakcją były tam wyroby spirytusowe, a zwłaszacza markowe ruskie wódy, Stoliczna, Priviet i chyba Moskiewska, w wielkich 1,75 litrowch butelkach z "ruczkoj" Cena tych specyfików była bardzo przystępna, a jako że w Obwodzie sprawnie działała wytwórnia tychże alkoholi, to i ryzyko sprzedaży oszukańczej rozlewanej w garażu było bardzo małe. Po prostu miejscowi załatwiacze, mieli non stop odkręcone fabryczne źródełko, jak to robili, a to już nie była nasza sprawa. Generalnie w państwowych sklepach spirytualia były niedostępne, a handel żywnością i napojami odbywał się w małych budkach wielkości naszych kiosków. Większość oferowanych towarów, stanowiły wyroby z Polski, tylko o wiele droższe niż u nas.
Powrót do kraju, oczywiście najkrótszą drogą, czyli przez Mamnowo, niestety był pewien problem, jako że wówczas, było to służbowe przejście graniczne zamykane na noc! O godzinie 17, pogranicznicy grabili pas ziemi niczyjej i zawierali wrota na kłódkę i do rana przejazdu nie było. Kto nie zdążył obracał na pięcie swoje auto i wracał na nocleg do Kaliningrada. Było co prawda drugie całodobowe przejście, ale daleko, bo na wysokości Bartoszyc, a stamtąd do Gdańska straszny szmat drogi, nieprzyjaźnie krętą szosą. Dlatego większość wolała kolejny nocleg w Obwodzie niż wieczorne peregrynacje przez Bagrationovsk/Bezledy- Bartoszyce. Jeździłem tam przeważnie raz w tygodni, a w pewnym momencie co tydzień na weekendy i muszę szczerze powiedzieć, że wracając do Kraju za każdym razem chciałem z radości całować Ziemię Ojczystą!!!
PS. Swoją drogą, biedny(?) Kant, horyzonty miał mocno ograniczone(w sensie geograficznym), bo na własne życzenie, ukochanego miasta nigdy nie opuścił i nic poza Królewcem nie widział! Niebo gwiażdziste nademną ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz