piątek, 10 stycznia 2014

Program UKF, lata mojej młodosci

Moje nastoletnie lata 70. to dzięki Rodzicom i Dziadkom, żywot dostatni i spokojny. Młodzieńcze wspomnienia lekkie i kolorowe, każdemu daj Boże takiej młodości.
W sentymentalnej układance poczesne miejsce zajmuje Program III Polskiego Radia, mówiło się o nim Radio UKF, bo innego na tej fali nie było. Młodzieńcze słuchania, to cała gama przyjemności.
W poniedziałki o 7.30 swój 10. minutowy dowcipny felieton miał genialny w tym czasie Jacek Fedorowicz. Przed poniedziałkową szkołą, działał jak balsam dla ducha.
Codzienne audycje Muzycznej Poczty UKF rozpoczynały się o 19.30, chyba z wyjątkiem niedziel. Półgodzinny program układali dzwoniący słuchacze, wybierając do niego muzyczne "kawałki", zasłyszane tego właśnie dnia w Trójce. Audycję od poniedziałku do soboty, prowadził każdego dnia tygodnia inny znany redaktor muzyczny. Można też było z nim telefonicznie pogadać przy okazji głosowania. Oj było co nagrywać na mojego kaseciaka MK 125!
Mini Max, czyli minimum słów i maksimum muzyki, chyba co środę, przygotowanie i prowadzenie Piotr Kaczkowski. Mistrz ówczesnych redaktorów muzycznych, spec od rocka, a zwłaszcza jego cięższej odmiany, dzisiaj, jak dla mnie, nie do strawienia! Jednak wtedy słuchało się tego z wypiekami na uszach. W tamtych czasach w Polsce i całych demoludach prawami autorskimi nikt się nie przejmował, więc co Mistrz Kaczkowski kupił w Londynie lub co dostał w paczce, to bez ograniczeń i w pełnej wersji "leciało na antenie", a były to same nowości płytowe, "to se już ne wrati", ZAIKS i inne korporacje czuwają!
Swoją drogą, ceny płyt zachodnich, dla obywatela PRL. były tak horrendalnie wysokie, że rynek zakupowy w kraju prawie nie istniał. Dla przypomnienia, średnia płaca wynosiła wtedy równowartość ok. 30 USD, a za nowość płytową z "Lądka", trzeba było zapłacić minimum 10 USD. Młodzieży tylko dopowiem, że za granicę, na Zachód mogli wyjeżdżać tylko nieliczni, którym wspaniałomyślna władza wydała zgodę na wyrobienie paszportu.
Wracając jednak do meritum, z wytęsknieniem i radością czekało się na piątkowy wieczór, to wtedy o godzinie 20.30 rozpoczynał się bezkonkurencyjny ITR, czyli Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy. Audycję prowadzili i swoje teksty prezentowali wielce utalentowani, Adam Kreczmar i Jacek Janczarski, takich tuzów radia już po nich nie było! W półtoragodzinnej audycji było rozmaitości wiele, dżentelmeni z Wrocławia prezentowali Magazynek Kabaretu Elita, Jan Tadeusz Stanisławski miał cotygodniowy wykład Mniemanologii Stosowanej, Jonasz Kofta ze Stefanem Friedmanem prowadzili Dialogi na Cztery Nogi, było Okno na świat, Z dziennika Prokuratora, Świat w oczach dziecka. Jak co tydzień ukoronowaniem była "Rodzina Poszepszyńskich" Jacka Janczarskiego i Macieja Zembatego, a w niej mistrzowski Dziadek Jacek Poszepszyński w wykonaniu Jana Kobuszewskiego.



 Audycję powtarzano w niedzielę o godz. 10, realizatorem całości była wspaniały Jerzy Markuszewski. Z czasem ITR przestał podobać się decydentom, a więc i cenzurze, zmieniono więc jej nazwę na IMA, czyli Ilustrowany Magazyn Autorów, a czas trwania nowej audycji został ograniczony do godziny. Pod koniec lat 70. audycja została zdjęta z anteny, a w jej miejsce pojawiło się 60 Minut na Godzinę, program cykliczny autorstwa m.in. Jacka Fedorowicza i Marcina Wolskiego. Fedorowicz i jego kilka radiowych wcieleń, w postacie, Pana Kierownika, Kuchmistrza i paru innych bawiło słuchaczy, wkurzając przy okazji, lekko spacyfikowaną w tym czasie cenzurę(początki Solidarności), a komiczne opowiadania Marcina Wolskiego dopełniały radośnie chwilowy powiew wolności. Umilkli w Stanie Wojennym i już nigdy się nie odrodzili!!!
"Stan Jaruzelski", zapamiętałem jako wielką radiową CISZĘ, a potem, niezrozumiały i gwałtowny wybuch nowej Trójki, z takimi gwiazdami jak latająca reporterka Monika Olejnik, czy następca Piotra Kaczkowskiego, Marek Niedźwiedzki, to już nie była moja Stacja. Radia UKF przestałem słuchać, pozostały mi po nim, tylko młodzieńcze wspomnienia.

PS. Nigdy nie byłem fanem Wojciech Manna, a zdaje się, że Pan Wojciech zaczynał w czasach "mojego UKF.", jednak nie jestem pewien. Jak sam wspomina,w 1969 r., po studiach filologicznych, zniesmaczony PRL., obraził się na rzeczywistość i "olewając" przydział pracy(obowiązkowy!), wyjechał do Londynu. Ciekawe kto mu na to zezwolił i dał paszport, bo o tym jakoś nie wspomina!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz